Nim zajmę się jakimkolwiek innym tematem, chciałbym przyznać się Czytelnikom do pewnej rzeczy. Z jednej strony jest ona czymś bardzo osobistym, a z drugiej czymś, czego bynajmniej nie ma powodu się wstydzić: jestem absolutnym fanem i miłośnikiem Kościoła katolickiego.
Nie znaczy to bynajmniej, że uwielbiam księży, środowiska zakonne czy jakiegoś pojedynczego księdza, biskupa czy nawet papieża, choć Benedykta XVI uważam za wielki autorytet i wspaniałą postać. Duchowni są różni, podobnie jak różni są świeccy. A każdy z nas jest grzesznikiem. Gdy piszę o fascynacji Kościołem, mam na myśli głębsze, duchowe rozumienie Kościoła jako Mistycznego Ciała Chrystusa. Ale to Mistyczne Ciało Chrystusa działa tutaj na ziemi i jego konkretne decyzje czy wybory mają często bardzo materialny wymiar.
Różni ludzie cenią w Kościele najróżniejsze rzeczy. Każdy z nas ma swoistą, właściwą sobie duchowość. Mamy różne duchowe potrzeby. I Kościół te najróżniejsze potrzeby potrafi zaspokajać. Ja osobiście – właśnie ze względu na swoją duchowość – cenię w Kościele pewne rzeczy może nie dla każdego oczywiste, które jednak pokazują samą istotę Kościoła katolickiego i jego głęboką wierność Ewangelii. Tutaj chciałbym dotknąć trzech aspektów, za które w sposób szczególny cenię Kościół.
Prymat rozumu nad uczuciami
Pierwsza rzecz to wierność rozumowi. Nie ma chyba drugiego takiego wyznania, które tak wysoko oceniałoby rozum. Wschód chrześcijaństwa był zawsze bardzo mistyczny. Do tej mistyki też mam zresztą wielki szacunek, ale to temat na inny artykuł. Protestantyzm z kolei już u swych korzeni postawił na programowe odrzucenie rozumu jako przeszkadzającego wierze. Sam Luter twierdził, że rozum pochodzi od diabła. Tymczasem katolicyzm od zawsze rozum niezwykle szanował. Weźmy choćby arystotelejską zasadę niesprzeczności, która mówi, że jeśli dwie rzeczy wzajemnie się wykluczają, to nie mogą zachodzić równocześnie. Do dziś zasada ta należy do podstawowych przy rozpatrywaniu spraw związanych z wiarą, np. kwestii rzekomych objawień prywatnych.
A propos priorytetu rozumu nad uczuciami w wierze, tylko jeden przykład, może trochę nietypowy w tym kontekście. Dobrym katolikiem nie jest ten, kto czuje ducha modlitwy, kto ma jakieś mistyczne doznania. Dobry katolik to przede wszystkim ktoś, kto pełni wolę Bożą, czyli wypełnia obowiązki wynikające z wiary i stara się na co dzień być coraz lepszym człowiekiem. Katolicyzm nie jest wiarą wzruszeń i doznań, ale wiarą wyboru – często twardego, wymagającego, takiego, od którego aż się w człowieku skręca.
Dowartościowanie ludzkiego ciała
Druga rzecz to wręcz niezwykłe dowartościowanie w Kościele ludzkiego ciała. W pewnym aspekcie jest to realizacja słów, które Chrystus przekazał Piotrowi. „Cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16,19). Dlatego właśnie ważność sakramentów jest związana z wypowiedzeniem konkretnych słów czy z wykonaniem gestów. W wielu objawieniach prywatnych Chrystus czy Matka Boża uzależnia wypełnienie pewnych obietnic od podjęcia odpowiednich działań.
Generalnie Kościół zawsze w przeciągu wieków dowartościowywał ciało, przeciwstawiając się tym, którzy uważali je za złe i godne pogardy. Także nasza wiara powinna się realizować poprzez uwielbienie Boga ciałem. Kościół nie może poprzeć nierozsądnych poglądów pewnych środowisk twierdzących np., że nie jest ważne, czy przy modlitwie człowiek klęczy czy leży – ważne, by dusza się modliła. Kościół naucza bowiem, że cały człowiek, a więc i jego ciało, powinien uwielbiać Boga, powinien upokorzyć się przez Panem świata. Każdy inny pogląd jest całkowicie niezgodny z Biblią. I to zarówno ze Starym, jak i z Nowym Testamentem, które w wielu miejscach pokazują, jak wielka podczas modlitwy jest rola konkretnych słów, gestów czy postaw.
Godzenie obiektywizmu z subiektywizmem
Trzecia rzecz, którą podziwiam w nauczaniu Kościoła, to niezwykłe przenikanie się i zazębianie obiektywizmu z subiektywizmem. To kwestia, która jest bezpośrednio związana z obiema powyższymi. Opisując to zazębianie się, odwołam się do konkretnego przykładu. W czasie Mszy świętej wystarczy, że celebrans przekręci jedno słowo w czasie wypowiadania formuły konsekracji, by – zgodnie z nauczaniem Kościoła – Eucharystia była nieważna. Nieważna to znaczy, że Chrystus obiektywnie nie zstąpił na ołtarz, nie dokonała się jego odkupieńcza Ofiara, a pokarm pochodzący z tej „konsekracji”, który spożywają wierni, jest tylko zwykłym chlebem, a nie Ciałem Chrystusa. Załóżmy jednak, że ktoś z wiernych nie zdaje sobie z tego sprawy i idzie do takiej „komunii”. Wówczas, chociaż nie spożywa Ciała Pańskiego, przez wiarę może uzyskać wszelkie owoce, jakie płyną z prawdziwej komunii świętej.
Jakże bliskie to Ewangelii. Chrystus dokonywał uzdrowień poprzez konkretne słowa i gesty, poprzez zlecenie wykonania konkretnych zadań. Z drugiej jednak strony jego łaska i Duch Święty działają na konkretnej naturze – uzdrowienia były wielokrotnie uzależnione właśnie od nastawienia, od wiary uzdrawianego. Gdy apostołowie burzyli się, że ktoś, kto nie chodzi z nimi, uzdrawia innych, Jezus odpowiedział: „Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9,39-40).
Mnie fascynują w Kościele między innymi te trzy rzeczy. Każdy z nas może zadać sobie podobne pytanie: dlaczego kocham Kościół? Co mnie w nim fascynuje? A zapewniam, iż rzeczywistość Kościoła to tak wielkie bogactwo, że każdy znajdzie w niej coś, co pokocha całym sercem.
Paweł Pomianek
Andrzej
27.09.2012, 19:48
I ja kocham Kościół całym sercem, rozumem i ciałem. Kocham subiektywnie w obiektywiźmie.