Gdy George MacDonald oddawał nam swą spuściznę, inspirowaną m.in. Charlesem Dickensem, opuszczając ziemski padół, Robert Ervin Howard był jeszcze w łonie mamy, a John Reuel Ronald Tolkien miał zaledwie dwanaście zim i snuł dopiero swe marzenia o Śródziemiu, czytając do poduszki te fantastyczne opowieści.
Wiele różnych słów można by rzec o Królewnie i Goblinie, wiele opinii wydać i krytyk napisać, lecz na pewno nie można odmówić tej książce tego, że jest fascynującą, i że jest baśnią, choć wielu z pośród miłośników literatury fantasy zakrzyknęłoby zgodnym chórem, że pozycji tej należy się właśnie ich etykietka. Przecież występują tam rycerze i groźne humanoidy spod ziemi, znane skądinąd jako Gobliny, jest i prawy król, i zagrożone dobro małej królewny, jest przecież i magia, a jak magia to i magicy, i ich „zaświaty”, i inne dziwactwa, jest wreszcie prosty, dzielny lud robotniczy…
Królewna i Goblin jednak w takim samym stopniu jest fantastyką, jak Sen nocy letniej Szekspira, czy Szewczyk i elfy Braci Grimm. A przecież, gdy George MacDonald oddawał nam swą spuściznę, inspirowaną m.in. Charlesem Dickensem, opuszczając ziemski padół, Robert Ervin Howard był jeszcze w łonie mamy, a John Reuel Ronald Tolkien miał zaledwie dwanaście zim i snuł dopiero swe marzenia o Śródziemiu, czytając do poduszki te fantastyczne opowieści. Nawet taki mistrz jak Lewis Carrol spijał wówczas słowa z ust tego, bez wątpienia wielkiego Szkota. A jak się później okazało, nie był on jedynym, który czerpał pełnymi garściami z jego bogatej twórczości i pomysłowości.
Królewna i Goblin to piękna, można by śmiało powiedzieć, epicka baśń o oklepanej wydawałyby się tematyce, takiej jak: walka dobra ze złem, albo światła i ciemności; prawdziwej szlachetności i odwadze bez względu na szlachetność urodzenia czy prosty żywot. Utwór promuje niejako inne wartości, uświadamiając czytelnikowi, że szlachetność urodzenia sama w sobie nie jest lepszą wartością, niż solidny kilof i serce pełne muzyki i poezji. Autor odkurza nam wreszcie starą jak świat prawdę – że dobro zawsze musi wygrać, bo jego przeciwnik – zło to nikt inny, jak tylko mniejsze dobro, czy wręcz jego brak, strach na wróble. Ciemność to po prostu przestrzeń niewypełniona światłem, a szarość czy półmrok to częściowo przesłonięte światło. Goblin to po prostu ex-człowiek, który stłumił swe naturalne pragnienie słońca i pozwolił się owładnąć ciemnościom podziemnych korytarzy…
Prawdziwa wiara, szlachetne męstwo i radosne, wrażliwe serce – oto cechy zwycięzcy, do których sztuka fechtunku, siła czy przebiegłość to jedynie wierzchnie okrycie. Bezinteresowna miłość, nadzieja w czarnej otchłani i ofiarne oddanie – oto niezwyciężony oręż, przy których miecz, tarcza i zbroja to wyłącznie narzędzia, jak kilof dla górnika, w którego trzonku lub obuchu przecież nie tkwi zawiły kształt geologicznej żyły.
Warto, naprawdę warto, wejść w niezwykły świat macdonaldowskiej fantastyki, gdzie nie zabraknie nam ani oczekiwanych od prozy magii i miecza wrażeń, ani od starej, dobrej baśni – mądrości, dystansu do rzeczywistości, naturalistycznych uwypukleń i celnej pointy.
Gorąco polecam!
Jarosław Janas