Marta Robin, co ja o niej wiem? Szczerze mówiąc niewiele. Była przez większość życia całkowicie sparaliżowana, była mistyczką, nosiła na swym ciele stygmaty. Nie jadła, nie piła, jej jedynym pokarmem była Eucharystia. Zapewne niewiele osób zna bliżej historię życia Marty. Jeżeli ktoś o niej słyszał, to najprawdopodobniej mógłby powtórzyć te kilka zdań, które napisałam powyżej.
Brat Efraim, bliski współpracownik Marty, napisał książkę zatytułowaną „Marta Robin. To, co o niej wiem…„. Jest to chwilami jakby rozmowa z Martą, o tym dlaczego zdecydował się napisać to wszystko o niej i o jej dziele, które pomimo jej śmierci rozkwita. Innym znów razem jego myśl skierowana jest bezpośrednio do Czytelnika, któremu opowiada o Marcie. O jej cierpieniu, modlitwie, ofierze.
Marta urodziła się 13 marca 1902 r. jako szóste z kolei dziecko Józefa i Amelii Robin. Jej rodzina nie należała do zbyt religijnych – obchodzono tylko najważniejsze święta chrześcijańskie, a do kościoła chodziło się tylko w szczególnych okolicznościach. Była dzieckiem bardzo chorowitym, dlatego często opuszczała zajęcia szkolne. Pomimo choroby była osóbką pogodnego usposobienia, czasem psotnicą. Lubiła tańczyć i bawić się.
Jako szesnastoletnia dziewczyna została dotknięta częściowym paraliżem. Gdy miała dwadzieścia sześć lat, paraliż objął całe ciało. Dopóki mogła poruszać jeszcze rękami, zajmowała się robótkami ręcznymi i pisaniem listów. Jej jedynym pokarmem była Eucharystia. W każdy piątek przeżywała Mękę Pańską. Ból i cierpienie zaczynały się w czwartkowy wieczór (od męki i doświadczenia więzienia) i trwały do soboty wieczorem. W niedzielę świętowała radość zmartwychwstania.
Marta, choć była unieruchomiona w łóżku, nie marnowała ani jednej chwili swego życia. W jej malutkim pokoju, w którym panowała przez cały czas ciemność (ze względu na jej oczy, które nie mogły wytrzymać światła słonecznego), przyjmowała wielu ludzi, odpowiadała na listy, a przede wszystkim modliła się w każdej intencji jej powierzonej, modliła się za wszystkich spotkanych ludzi, za dzieła miłosierdzia.
Marta była niewątpliwie niezwykłą osobą. Dla mnie po przeczytaniu tej małej książki o jej życiu stała się nieco bliższą świętą. Jej życie było przepełnione miłością do Boga. Było także fiat oraz Magnificat wypowiadanym każdego dnia na nowo, pomimo bólu i ogromnego cierpienia.
Autor nie jako jedyny wypowiada się o Marcie. W książce można znaleźć wiele świadectw osób, które spotkały się z nią, doświadczyły jej duchowego prowadzenia, jej modlitwy. Wielu z tych ludzi pisze o jej wsparciu, o duchowych wskazówkach i jej trosce o każdego człowieka.
Marta była dla mnie osobą zupełnie obcą, gdy zaczynałam czytać „Marta Robin. To, co o niej wiem…” Denerwowało mnie w tej książce, że w wielu sytuacjach podkreślana była wielkość Marty – dla mnie jakby za bardzo. Po przeczytaniu całości i przemyśleniu wszystkiego moje spojrzenie jest nieco inne. Teraz uważam, że wszystko, co zostało napisane o Marcie, świadczy o wielkości Boga i Jego miłości do człowieka. Marta była Jego wielkim darem dla ludzkości, była orędowniczką za wszystkimi zagubionymi, szukającymi drogi i Miłosierdzia Bożego.
Katarzyna Dąbek
Katarzyna Dąbek