„Ja to nie ja,
Ja to ktoś, kto idzie obok mnie,
Kogo nie widzę.
Ktoś, kogo czasem odwiedzam,
I o kim czasem zapominam.
Ktoś, kto przebacza mi,
Gdy zjem cukierka.
Ktoś, kto spaceruje na zewnątrz, gdy ja jestem w środku.
Ktoś, kto milczy,
Gdy ja mówię.
Ktoś, kto będzie rósł, gdy ja umrę”
(Juan Jimenez).
Zanim zaczęłam pisać tę recenzję, już tak wielu osobom mówiłam o tej książce, że teraz nie wiem od czego zacząć. Może tym razem od siebie. Przez długi czas były sytuacje, w których zachowałam się jak nie ja. Niby to oczywiście byłam ja, ale to zachowanie wcale nie było moje. Tak zastanawiałam się nad tym i doszłam do wniosku, że gdzieś tam chowam drugą część siebie, żeby nie czuć się wyobcowana w środowisku, w którym jestem.
Towarzyszyły mi sprawy, których nie umiałam ostatecznie scharakteryzować, które w samej sobie mnie irytowały, ale tak naprawdę przyzwyczaiłam się, że są. Po prostu są we mnie, tworzą mnie i pewnie nie za bardzo da się coś z tym zrobić. Jest jeszcze kilka innych kwestii, ale najbardziej irytowało mnie, że coś, czego nie da się do końca zdefiniować (tak jeszcze niedawno sądziłam), a tym samym trudno z tym walczyć, kieruje mną i ma na mnie ogromny wpływ, przed którym nie mogę się uchronić.
Jean Monbourquette nie był dla mnie kimś nowym, czytałam jedną jego pozycję i sądzę, że wiek, w którym ją czytałam, nie do końca pozwolił odkryć mi jej prawdziwą wartość. Zostało jednak jakieś takie negatywne odczucie. Brak czasu do czytania tejże książki tłumaczyłam sobie nagromadzonymi zajęciami, wszystkim, byle tylko jej nie czytać. Może już sama okładka zrobiła na mnie takie wrażenie, a może po prostu wiedziałam, że będzie o czymś, co może mnie mocno dotknąć.
Człowiek chodzi sobie na co dzień, nieświadomy, że właśnie wlecze za sobą ciężki worek. Gdyby było to widoczne, to wyglądałoby to co najmniej śmiesznie. Jednakże z drugiej strony może widok takiego worka obudziłby człowieka z jego negatywnego mechanizmu.
Worek na śmieci, wrzucamy tam wszystko, co uważamy za ciemną stronę naszej osobowości, wszystko, co jak nam się wydaje, odstaje od społeczeństwa lub wybija nas z tego społeczeństwa. To nie tylko jakieś negatywne cechy czy też zachowania. Mogą to być także nasze nierozwinięte, dobitniej mówiąc, nasze zwinięte w kostkę i wrzucone do worka talenty.
Tak jak mówi tytuł książki… Oswoić swój cień. Tym cieniem jest właśnie ten worek, który nam ciąży. Ciekawe, dlaczego autor każe nam wracać do tego, co jest dla nas trudne, o czym chcemy zapomnieć, co wpychamy w naszą nieświadomość. Świadomie czy też nie lepimy swój cień, śmieszne, że czasami z taką gorliwością. Szkoda tylko, że nie wiemy jaką to może przynieść nam szkodę. Autor książki pokazuję zagrożenia płynące z tego mechanizmu.
Jean Monbourguette proponuje nam reintegrację cienia z naszym persona (doskonałe ja). Autor w tym wypadku wzoruje się na modelu człowieka u Junga. Uważa, że człowiek spycha w nieświadomość wszystko to, co jest tak naprawdę odbiciem doskonałego ja. Ktoś chce być spokojny, bo sądzi, że to zapewni mu drogę bez jakichś większych problemów. Nie zauważa jednak, że wrzuca do worka tę część siebie, która jest impulsywna, niespokojna. Tak bardzo chce być spokojny, że hamuje przeciwieństwo tej cechy. Niestety, tak czy inaczej będzie się to odzywać w człowieku. Rzeczy z worka nie ulegną zniszczeniu, będą one sobie tam tkwiły, aż w końcu zaczną nam burzyć tak starannie budowany nasz światek. Ukrywany cień stanie się dla nas samych wrogiem, którego możemy oswoić jedynie przez zaakceptowanie go. Kiedy już coś zaakceptujemy, będziemy w stanie to w sobie zmieniać.
Robert Bly, amerykański poeta, mówi, że przez trzydzieści lat wrzucamy wszystko do worka, a przez kolejne lata wydobywamy z niego z trudem to, co zostało tam schowane. Na przykładzie Junga Monbourquette proponuje odnalezienie własnego cienia. Kolejny krok to analiza cienia i praca nad jego reintegracją z personą za pomocą jaźni. Jaźń rozumiana jest jako obraz Boży w nas, nasze duchowe centrum. Jedyny czynnik, który może połączyć dwie strony medalu, dwie przeciwstawne cechy, zachować między nimi równowagę.
Łącząc naukowy język z opowiadaniami, konkretnymi przykładami czy też poezją, chce dogłębnie przekazać nam prawdę o naszym własnym cieniu… Powtórzę to jeszcze raz: „naszym własnym cieniu”. Chce On powiedzieć właśnie Tobie jak to jest z Twoim cieniem. Każdy człowiek ma swój worek. Chce tego czy nie, jest za nim cień, który będzie jego nieodłącznym towarzyszem (bo jakże można odrzucić część siebie). Poznając siebie, bo przecież cień to część mnie, mogę rozwijać się naprawdę. Człowiek to cień i persona, łączone przez jaźń. To dopiero komplementarny obraz człowieka.
Tyle razy wkurzałam się na samą siebie, że w jednej chwili jestem zadowolona, a zaraz, za moment przez prostą rzecz wpadam w dołek i irytację. Jakby ze skrajności w skrajność. Lub moje spontaniczne reakcje, powtarzające się sny itd. Możesz siebie poznać! To nie będzie proste doświadczenie, ale praca nad sobą nigdy nie była prosta.
Chciałabym jeszcze napomknąć o ciekawym sformułowaniu autora: „projekcja cienia”. To, co denerwuje mnie u innej osoby, to może coś, co zakopane jest w mojej nieświadomości, co mam w sobie, a nie chcę tego zaakceptować. Dlatego czasami tak trudno nam być wyrozumiałymi dla innych. Może tak być, że inni mają cechę, na którą my nigdy byśmy się nie odważyli. Zazdrościmy jej, jednocześnie cały czas hamując ją w sobie. To jest naprawdę niebezpieczne. Przy tej jednak kwestii zastanowiło mnie jedno… jaka jest granica między osądem obiektywnym drugiej osoby, a zarazem gdzie zaczyna się projekcja naszego cienia?
Jeszcze jedno. Jean Monbourguette nie tylko omawia szczegółowo problem, daje także wskazówki, jaką drogę obrać, aby sobie pomóc. Podaje gotowe strategie oswajania cienia. Człowiek więc ma szansę do większego rozwoju i tym samym do dążenia do spokoju samego siebie.
Autor opierając się na Jungu przeciwstawia się tylko jednemu jego założeniu. Jung określa cień jako zło. Natomiast autor podaje cień jako ciemne strony osobowości, ale nie będące złem w swej istocie. To też bardzo ciekawa kwestia.
Jeśli zależy Ci na sobie, zajrzyj do tej książki. Zawsze polecam książki, ale ta pozycja naprawdę ma szczególnie wiele do zaoferowania. Nie wiem czy dotarłe(a)ś do końca tej recenzji. Jeśli tak, to znaczy, że jednak coś Cię tutaj zatrzymało. Czy boisz się, że coś stracisz czytając tą książkę? Czytając ją możesz tylko zyskać „PRAWDZIWEGO, PRAWDZIWĄ – SIEBIE!”
Karolina Ludwiczak
Karolina Ludwiczak