Przebaczyć inność

Integracja emocjonalna. Jak uwierzyć, że jesteś kochany i potrafisz kochaćW ciągu wieków człowiek przywykł do korzystania ze zdobyczy cywilizacji także w dziedzinach tak niewymiernych jak nauka, sztuka, medycyna. Prawidłowością jest powtarzająca się niewystarczalność wiedzy, która rozwija się wciąż dla dobra człowieka. I normy obowiązujące niegdyś w psychologii czy psychiatrii, dla ówczesnych znawców tematu trwałe i niezmienne, dziś są jedynie reliktami przeszłości. I to przedawnienie wiedzy dokonuje się nadal i kto wie, czy nie w coraz szybszym tempie. Oznacza to, że człowiek bez przerwy się uczy i tak naprawdę wcale nie panuje nad swoim światem wewnętrznym, światem intelektu, ducha, emocji, a co dopiero światem zewnętrznym, tak bogatym i różnorodnym.

W obowiązujących dziedzinach wiedzy jest tyle szkół, kierunków, prądów, teorii wykluczających się wzajemnie, że kiedy zagłębić się w jakąkolwiek dyscyplinę, można dojść w pewnym momencie do wniosku, że naprawdę wiedza ludzka jest znikoma, mimo pozorów intelektualnej siły. To odkrycie budzi pokorę, ale też niepewność, a nawet przerażenie, jeśli własny sens życia oprzeć na naukowych teoriach. A przecież niedostatek wiedzy jest nie tylko brakiem, ale i szansą dla człowieka. Bo zmiana w postrzeganiu niektórych zjawisk otwiera inną perspektywę, daje nowe możliwości i nadzieje.

Książka Integracja emocjonalna Anny A. Terruwe (1911-2004) i Conrada W. Baarsa (1919-1981) została opatrzona intrygującym podtytułem: Jak uwierzyć, że jesteś kochany i potrafisz kochać. Ukazała się w dominikańskim wydawnictwie „W drodze” przed trzema laty. Autorami książki są holenderscy psychiatrzy, którzy w praktyce medycznej, obok osiągnięć najnowszych, wykorzystali średniowieczną filozofię św. Tomasza z Akwinu.

Anna Terruwe odkryła, a wspólnie ze swoim współpracownikiem Conradem Baarsem wyodrębniła, opisała i w praktyce klinicznej ustaliła formy leczenia zespołu niezaspokojenia emocjonalnego, zwanego też nerwicą deprywacyjną, depresyjną lub nerwicą braku. Ta nietypowa w swym przebiegu nerwica nie kwalifikowała się do żadnej ze znanych jednostek chorobowych, a ludzie, którzy na nią cierpieli, nie mogli uzyskać skutecznej pomocy. Zespół niezaspokojenia emocjonalnego występuje u osób, które wychowały się w niekorzystnych warunkach środowiskowych, nie doznały miłości ze strony najbliższych. Ich rozwój emocjonalny zatrzymał się w dzieciństwie, choć intelektualnie rozwijali się prawidłowo.

W rezultacie dorośli, inteligentni ludzie są uczuciowo niedojrzali, na poziomie emocji reagują jak dzieci. Maskują ten defekt przy pomocy rozumu i woli, bo w końcu człowiek dorosły wie, co powinien odczuwać i jak powinien wyrażać emocje, chociaż ma w sercu pustkę. Taki człowiek jest niezdecydowany, niezaradny, nie ma poczucia bezpieczeństwa. Pragnie zadowalać innych nawet wbrew swoim potrzebom i interesom, nie chce nikogo ranić, nie umie odmawiać. Ma kompleks niższości, poczucie intelektualnej niewiedzy, wreszcie poczucie bycia niekochanym, nie umie odczuwać nieskrępowanej radości.

Te bardzo ogólne cechy współwystępują w życiu człowieka chorego na zespół niezaspokojenia emocjonalnego w bardzo konkretny, bolesny sposób. Leczenie jest dość trudne i specyficzne. Osoba chora potrzebuje terapeuty, który obdarzy ją bezinteresowną, szczerą miłością, pełną akceptacją i przez bezwarunkową afirmację pomoże dojrzeć uczuciowo, zintegrować osobowość. W praktyce psychiatrycznej dr Terruwe i dr Baars umieszczali chorych w rodzinach zastępczych bądź pod opieką wybranej, życzliwej osoby, która akceptowała inność i umiała to okazać.

Ta nieprofesjonalna terapia ma swoje mielizny i niebezpieczeństwa. Głównie chodzi o to, aby nie uzależnić od siebie osoby chorej. Ona ma dorosnąć i żyć własnym życiem. Często samo otoczenie chorego nie staje na wysokości zadania. Bywa, że zachowanie neurotyka nie odbija się w przykry sposób na jego otoczeniu. Wtedy środowisko powiadomione o podjętym przez niego leczeniu psychiatrycznym reaguje zdziwieniem czy niechęcią i czeka tylko, by sytuacja czym prędzej wróciła do normy. Tymczasem w leczeniu chodzi o to, by tę normę zmienić, by dać choremu szansę na trudny okres przejściowy. W tym czasie jego reakcje będą wreszcie autentyczne, a więc niedojrzałe i kłopotliwe, a potem dorosłe, prawdziwe, jego własne i zupełnie inne od tych, do których przywykło otoczenie. Chory staje się sobą, ale też staje się nowym człowiekiem dla swego środowiska.

Dr Terruwe i dr Baars często nieśli pomoc osobom duchownym: księżom, zakonnikom, zakonnicom. Opór otoczenia wobec tych osób był nierzadko trudny do pokonania. Przecież swoje słabości trzeba znosić, a nie szukać sposobu na pozbycie się ich.

Osoby chore na nerwicę braku mają z reguły problem z życiem duchowym, religijnym. Skoro Bóg jest miłością, a oni tego uczucia nie znają, mają wyobrażenie o Bogu, które zniechęca ich do wiary. Dopiero doświadczenie miłości ze strony innego człowieka otwiera zdrowiejącą osobę na rzeczywistość transcendentną, na miłość Boga. To prawdziwe objawienie dla kogoś, kto po emocjonalnej śmierci zaczyna żyć.

Książka, wbrew pozorom, nie jest trudna w odbiorze, choć zawiera fachową terminologię. Jednak każdą teoretyczną uwagę autorzy ilustrują od razu przykładem wyjętym z praktyki lekarskiej. Nie sposób nie zrozumieć, o co chodzi.

Autorzy Integracji emocjonalnej nie zamykają swych refleksji w kręgu wybranej jednostki chorobowej. Pisząc o życiu psychicznym człowieka podkreślają rolę afirmacji, odpowiedzialnej miłości, powściągliwości w spełnianiu uczuciowych pragnień. Ostrzegają przed źle pojętą autoafirmacją, która może być przeprowadzonym na siłę procesem; ktoś, kto czuje się nikim, udowadnia sobie i innym, że jest kimś. Ten rodzaj afirmacji nie służy ani jednostce, ani społeczeństwu.

Dlaczego warto przeczytać tę książkę? Myślę, że nikt z nas nie wychowuje się w warunkach optymalnych. Jesteśmy obciążeni różnymi brakami, doświadczamy ich ze strony innych osób. Ta lektura wspomaga naszą świadomość, daje poznać liczne uwarunkowania, które są od nas niezależne, a tak ważne w praktyce życia. W końcu jeśli mamy to szczęście i jesteśmy ludźmi w pełni zintegrowanymi, możemy lepiej zrozumieć innych i – jak apelują o to autorzy – afirmować ich ze szczerą życzliwością, nadać im emocjonalne poczucie wartości. A to na co dzień oznacza: nie krytykować, nie wytykać wciąż tych samych błędów, nie poniżać, nie dokuczać… I w ten sposób poznać, jak wciąż jesteśmy najważniejsi sami dla siebie…

Ewa Kuźniar


Zobacz też


Dodaj komentarz

Kolorem czerwonym oznaczono pola obowiązkowe