Książka o głęboko rozumianej miłości. Miłości, która powołała nas do istnienia (lepiej jest istnieć niż nie istnieć). Autor, chcąc przybliżyć istotę prawdziwej miłości, ukazuje czytelnikowi osobę ojca z przypowieści o synu marnotrawnym. Ojciec jest, jak wszyscy wiemy, uosobieniem Boga-Ojca, który jest Miłością (1 J 4, 16).
Sam podtytuł dużo zdradza (więcej o samej książce str. 7-10). Jest to książka o utraconym i odnalezionym powołaniu. Od razu trzeba wyjaśnić, że nie jest to książka tylko do księży i zakonnic. Pojęcie „powołanie” jest tu rozumiane dużo szerzej niż do tego przywykliśmy. Chodzi tu o miłość, o powszechne powołanie z miłości i do miłości. To, że istniejemy, oznacza, że ktoś nas kocha. Celem naszej ziemskiej pielgrzymki jest nauczyć się kochać drugiego, często innego kochać tak mocno, by być gotowym oddać za niego życie. Odnaleźć miłość to odnaleźć najkrótszą drogę do Boga, czyli naszego Szczęścia. Cencini jest realistą i proces odkrywania powołania wyraźnie nazywa „prawdziwym wysiłkiem duchowym, typowym treningiem człowieka wierzącego”.
Przez grzech oddalamy się od źródła miłości. Każdy z nas jest synem marnotrawnym. Tylko nie każdy jest synem marnotrawnym, który powrócił do Ojca. Autor próbuje oddramatyzować pewne mity na temat tzw. „zranień z dzieciństwa”. Zranień, które oddalają nas od Boga, a są często sumą grzechów bądź błędów naszego otoczenia i nas samych. Każdy takie zranienia w sobie nosi i błędem jest sądzenie, że wszystkich przykrych sytuacji można było uniknąć. Zranienia są i pytanie jest jak z nimi postępować. A Cencini przywołuje przypadki, jak to niektórzy narzekając i obwiniając nie chcą nic w swoim życiu zmieniać, a jedynie używają zranień jako swoistego alibi, które ma niby usprawiedliwiać ich „kiepskie” życie.
Wtrącę, iż prawdą jest fakt, że w naszym życiu jest znacznie więcej znaków miłości niż nie-miłości. Tylko te pierwsze szybko znikają z naszej pamięci, a tym drugim często chorobliwie „hołdujemy” (str. 35).
Autor podpowiada jak wykorzystać swoje rany w procesie dojrzewania wewnętrznego ku pełni człowieczeństwa (str. 37 i następne). Pierwszym krokiem jest przebaczenie wszystkich rzeczywistych i urojonych zranień. Rozpamiętywanie nie jest najlepszym rozwiązaniem, a właściwie nie jest żadnym rozwiązaniem. Kwestia przebaczenia jest na tyle ważna, że powraca raz po raz przez całą książkę. „Wybrakowane życie” – jak to pisze Cencini – nie musi być skazane na klęskę, ale jest nadzieją na historię pięknego powołania. Bóg nigdy nikogo nie przekreśla i już dziś – jak zapewnia Autor – możesz zacząć z Nim od nowa (str. 62-64). Od dziś przyszłość nie musi być napełniona lękiem.
Maciej Zacharek