Jasna strona » Felietony http://www.blog.tolle.pl BLOG Klubu Książki Tolle.pl Tue, 11 Mar 2014 11:48:00 +0000 pl-PL hourly 1 http://wordpress.org/?v=3.4.1 Ulubione modlitwy http://www.blog.tolle.pl/2013/05/ulubione-modlitwy/ http://www.blog.tolle.pl/2013/05/ulubione-modlitwy/#comments Thu, 02 May 2013 10:42:21 +0000 Redakcja http://www.blog.tolle.pl/?p=2075 Dziś chciałbym odpowiedzieć na pytanie: dlaczego warto mieć swoją ulubioną modlitwę?

Modlitwa w naszej wierze jest budowaniem relacji z Panem Bogiem, czy mówiąc inaczej, spotkaniem z Bogiem. Szczególnie ważny wydaje się właśnie termin „relacja” – chodzi bowiem o miłosną więź budowaną między osobami. Oczywiście ta relacja nie jest relacją równoległą: Pan Bóg jest kimś nieskończenie wielkim, kimś doskonałym, a jednocześnie kimś, kto w stopniu najwyższym nas kocha, zna i rozumie. Modlitwa ma więc dwa podstawowe cele: uwielbienie Boga, oddanie Mu chwały, i uświęcenie człowieka. To uświęcenie człowieka możemy inaczej określić jako uczenie się Boga, które powinno owocować także w życiu moralnym. Mając na uwadze tę teorię, spróbujmy powiedzieć, jak wpisuje się w nią posiadanie ulubionej modlitwy.


Budować relację miłości

Jeśli modlitwa jest budowaniem relacji, możemy o niej mówić także przez porównanie do innych relacji między kochającymi się osobami. Każda para małżonków posiada – albo przynajmniej powinna posiadać – jakieś swoje stałe, prywatne zwyczaje, których praktykowanie pomaga budować miłość. Ma lub powinna mieć swoje ulubione miejsca, restauracje, do których lubi chodzić, sposób, w jaki lubi wspólnie spędzać wolny czas. Istnieją też bardzo konkretne, względnie trwałe w naszej kulturze sposoby wyrażania miłości, wartościowe niemal zawsze, jak formuła „kocham Cię” czy przyniesienie żonie kwiatów.

Podobnie jest z modlitwą. Dobrze jest, gdy mam swoje zwyczaje modlitewne, coś co stale pomaga mi poznawać Boga właśnie w ten, a nie inny sposób. Dodajmy do tego, że tak jak w relacji między małżonkami okazywanie miłości nie może ograniczać się wyłącznie do tych stałych sposobów, tak samo i w modlitwie. Potrzeba ożywczego oddechu różnych modlitw. Wielka jest mądrość Kościoła, który przez cały rok liturgiczny proponuje szeroki wachlarz różnych modlitw charakterystycznych dla danego okresu.

Wielu z nas ma swój ulubiony kanał telewizyjny, swój ulubiony program informacyjny, ulubiony tygodnik – to z nich chce czerpać wiedzę o świecie. Przy czym różne osoby mają w tym względzie różne preferencje. Podobnie jest z ulubioną modlitwą. Wybieram taką, która szczególnie do mnie trafia. Chcę ją zgłębiać i przez nią stale uczyć się Boga. Każda modlitwa zawiera bowiem konkretną prawdę o Bogu. Ileż prawd wiary jest ukrytych choćby w modlitwach „Ojcze nasz” czy „Zdrowaś Maryjo”. Życia nie starczy, by je do końca zgłębić.

Powyższe porównanie jest trafne również pod innym względem. Nawet jeśli lubimy jedną stację czy program informacyjny, konieczne jest konfrontowanie ich od czasu do czasu z innymi. Również ulubiona modlitwa nie może być jedyną modlitwą prywatną, którą się modlimy, ponieważ z czasem może nam zagrażać swoiste duchowe zgnuśnienie.

Jaką modlitwę wybrać

Kolejne pytanie, jakie się nasuwa: jaką modlitwę wybrać na swoją ulubioną? Nie wchodząc już w szczegóły, powiem krótko, że powinna posiadać ona dwie cechy. Po pierwsze powinna być zakorzeniona w pobożnościowych praktykach kościelnych, czyli raczej nie powinna być wymyślona przez nas osobiście. Z podobnych względów nie jest dobrze, gdy naszą ulubioną modlitwą jest modlitwa spontaniczna. Oprócz innych jej wad, może jej zresztą również zagrażać to prowadzące do afirmowania siebie wielosłowie, które stawia w centrum modlitwy nas zamiast Boga, a które piętnował Jezus u faryzeuszów.

Po drugie powinniśmy być do tej modlitwy uczuciowo przywiązani – powinna nam ona dawać radość, pokój.

Moja ulubiona modlitwa

Rozpoczyna się maj, miesiąc maryjny. I choć w gruncie rzeczy temat, który podejmuję, nie jest stricte maryjny, dla mnie jest jednak bardzo majowy. Moją ulubioną modlitwą jest bowiem modlitwa maryjna: „Mała Koronka do Najświętszej Maryi Panny” zalecana w Traktacie o prawdziwym nabożeństwie do Najświętszej Maryi Panny przez św. Ludwika Grigniona de Montforta. Jest to krótka modlitwa składająca się z trzech „Ojcze nasz” i dwunastu „Zdrowaś Maryjo”.

Dlaczego ta modlitwa? Po pierwsze dlatego, że jest to – jak wspomniałem – modlitwa maryjna. Modlitwy maryjne mają zaś to do siebie, że budują głęboką tożsamość katolicką, a Maryja jest Tą, która niezawodnie prowadzi do Syna. Po drugie dlatego, że jest to modlitwa uwielbienia. Nie jest to modlitwa o coś, ale modlitwa, którą odmawia się dla uczczenia dwunastu przywilejów Najświętszej Maryi Panny danych jej przez Boga. Jej wymowa jest niezwykle podobna do przesłania hymnu Magnificat, który czci wielkie dzieła Boże w historii zbawienia. Zachęcam do poczytania więcej na temat tej modlitwy. Podstawowe wiadomości można znaleźć w internecie.

O wypowiedź na temat ulubionej modlitwy poprosiłem też trzy inne osoby: świeckich kobietę i mężczyznę oraz kapłana. Każda z nich krótko opowiada o swojej ulubionej modlitwie:

„Jezu, ufam Tobie” – modlitwa na tyle krótka, że można się nią pomodlić wszędzie o każdej porze w formie aktu strzelistego, a na tyle niezwykła, że potrafi unieść, kiedy strach nie pozwala zrobić kroku naprzód. Mnie, na obecny czas, kiedy pozostaje tylko ufać, pomaga przetrwać.
Agnieszka
Moją ulubioną formą modlitwy jest koronka anielska. Po pierwsze dlatego, że św. Michał Archanioł jest moim ulubionym świętym. A po drugie dlatego, że koronka ta pozwala zaprzyjaźnić się z aniołami, których przecież dostaliśmy od Boga do pomocy. Dzień i noc mamy przy sobie anioła stróża gotowego do walki w naszej obronie. Warto więc z tej pomocy korzystać świadomie.
Tomasz
Moją ulubioną modlitwą jest Koronka do Bożego Miłosierdzia. Odmawiam ją codziennie. Pan Jezus powiedział: „dusze, które odmawiać będą tę koronkę, miłosierdzie Moje ogarnie w życiu, a szczególnie w śmierci godzinie. (…) Przez odmawianie tej koronki, podoba Mi się dać wszystko, o co mnie prosić będą”. Kapłan, który jest szafarzem Miłosierdzia, sam szczególnie go potrzebuje. Ta modlitwa dodaje mi sił. Często tą modlitwą modlę się za moich penitentów.
x. Julian

Paweł Pomianek

]]>
http://www.blog.tolle.pl/2013/05/ulubione-modlitwy/feed/ 0
Czy Duch Święty wybiera papieża? http://www.blog.tolle.pl/2013/03/czy-duch-swiety-wybiera-papieza/ http://www.blog.tolle.pl/2013/03/czy-duch-swiety-wybiera-papieza/#comments Tue, 12 Mar 2013 14:13:17 +0000 Redakcja http://www.blog.tolle.pl/?p=1920 Duch Święty

Po rezygnacji Benedykta XVI na jednym z katolickich portali przeczytałem zaskakujące zdanie, że w zasadzie zastanawianie się nad tym, kto będzie przyszłym papieżem, nie ma większego sensu, ponieważ w zasadzie nie ma to znaczenia, gdyż duch wieje kędy chce.

Osobiście jestem przekonany, że jest dokładnie odwrotnie. Od tego, kto będzie papieżem i jaki to będzie człowiek, o jakim systemie poglądów, zależy bardzo wiele; zależą w dużej mierze najbliższe losy Kościoła i – można by powiedzieć – świata.

I Boski, i ludzki

Wśród ludzi głęboko wierzących modny jest też podobny pogląd, jakoby papieża wybierał bezpośrednio Duch Święty. Warto przytoczyć, co na ten temat w roku 1997 mówił sam kard. Ratzinger, wówczas jako prefekt Kongregacji Doktryny Wiary:

Nie twierdzę, że Duch Święty uczestniczy w wyborze papieża w sensie dosłownym, ponieważ Duch Święty na pewno by nie dopuścił do wybrania wielu papieży. Natomiast Duch Święty nie tyle trzyma rękę na pulsie, ile pełni rolę dobrotliwego nauczyciela, zostawiając nam swobodę działania, ale nie spuszczając nas z oka. Rolę Ducha Świętego należy rozumieć bardziej elastycznie. On nie narzuca, na którego kandydata mamy głosować. Zapewne chroni nas tylko przed tym, abyśmy wszystkiego nie zaprzepaścili.

Ludzi, którzy twierdzą, że papieża wybiera Duch Święty, mam zawsze ochotę spytać, czy modlą się w intencji konklawe i dobrego wyboru. A jeśli tak, to po co. Skoro i tak można być pewnym, że faworyt Ducha Świętego zostanie wybrany, jaki sens ma modlitwa w intencji konklawe.

Wydaje się, że osoby o takich poglądach zapominają, iż Kościół nie jest jedynie instytucją Boską, ale jest instytucją Bosko-ludzką. Pan Bóg daje to, co czyste, najświętsze, chce wyprowadzać dobro nawet z największego zła. Ale jest i druga strona – jest człowiek obarczony słabością, grzechem, człowiek pełen pychy, interesowności. I co najważniejsze – człowiek wolny. Wolny, a więc także zdolny do odrzucenia Bożego głosu i Bożych poruszeń.

Duch Święty na konklawe

Konklawe jest czasem szczególnego działania Ducha Świętego. A i Kościół z takiego bardzo ludzkiego punktu widzenia robi wszystko, by ułatwić kardynałom otwartość na ten Boży głos. To także dlatego wybór dokonywany jest w całkowitym odcięciu od zgiełku świata. W konstytucji Universi Dominici gregis bł. Jan Paweł II pisze, że konklawe ma być czasem, gdy kardynałowie powinni przyjmować wewnętrzne poruszenia Ducha Świętego. Dlatego rozpoczyna się ono hymnem Veni Creator, dlatego towarzyszy mu modlitwa całego Kościoła.

Trzeba jednak pamiętać, że każdy z kardynałów jest człowiekiem wolnym. Może przyjąć natchnienia Ducha Świętego, ale może się również na nie zamknąć, decydować wedle swoich zapatrywań, sympatii czy układów. W momencie gdy większość kardynałów nie odczyta właściwie woli Bożej, wtedy następuje wybór papieża wedle woli ludzkiej. I o tym mówił kard. Ratzinger – w historii wielokrotnie tak bywało. I prowadziło to do powstawania wielu do dziś niezabliźnionych ran na organizmie Kościoła. Wystarczy się przyjrzeć historii papiestwa i jakości papieży przed reformacją i w czasie, gdy ona się dokonywała, by mieć tego doskonały przykład.

Bóg nie chce tych zranień, ale nie pogwałci ludzkiej wolności – pozwala więc niekiedy, by ludzie, a także Jego Kościół, popełniali błędy i ponosili ich konsekwencje. Ze wszystkiego jednak chce wyprowadzić dobro – można by powiedzieć, że takim wielkim darem Ducha Świętego, odpowiedzią na zło reformacji był wielki Sobór Trydencki i jego wspaniała odnowa. To jest przykład tego czuwania Ducha Świętego, aby ludzie Kościoła wszystkiego nie zaprzepaścili – jak ujął to kard. Ratzinger.

„Bramy piekielne go nie przemogą”

Na koniec warto jeszcze nawiązać do słów:

Ty jesteś Piotr [czyli Skała] i na tej Skale zbuduję Kościół mój, a bramy piekielne go nie przemogą.
(Mt 16,18)

Ta obietnica powinna wnosić wewnętrzny pokój, ale nie może prowadzić do cwaniackiej pewności siebie. Wprawdzie Chrystus obiecał, że Kościół będzie trwał zawsze, ale nie obiecał, że zawsze to będzie Kościół w doskonałym stanie, pełen wiernych. Historia Starego Testamentu poucza nas, że bywa i tak, iż prawdziwa wiara, że Lud Boży trwa jedynie w niewielkiej garstce. Potem znów ta garstka potrafi rozbudzić wiarę i znów prawdziwa wiara jest powszechna. Niemniej Lud Boży – także ten Nowego Testamentu – przeżywał w historii i będzie przeżywał różne okresy. Pan Bóg nie odbierze nam wolności – pozwoli na naszą miałkość, bylejakość. Ale jeśli tak, to tylko po to, by po pewnym czasie na nowo objawić swoją wielkość, by postawić na czele swojego Kościoła prawdziwego herosa. Wcale jednak nie musi tak być tym czy następnym razem.

Dlatego właśnie jest potrzebna nasza gorąca modlitwa o dobry wybór nowego papieża. O otwartość kardynałów na światło Ducha Świętego. Nie o samo światło Ducha Świętego, bo ono jest zawsze, Bóg zawsze chce oświecać, ale właśnie o otwartość na to światło. I potrzebna jest nasza codzienna modlitewna pomoc dla Piotra Naszych Czasów. Tego oczekuje od nas Bóg – i to jest pewne. Niezależne od tego, kto będzie papieżem.

Paweł Pomianek

]]>
http://www.blog.tolle.pl/2013/03/czy-duch-swiety-wybiera-papieza/feed/ 0
Czy warto pościć? http://www.blog.tolle.pl/2013/02/czy-warto-poscic/ http://www.blog.tolle.pl/2013/02/czy-warto-poscic/#comments Thu, 14 Feb 2013 12:08:24 +0000 Redakcja http://www.blog.tolle.pl/?p=1862 Rozpoczynający się Wielki Post to doskonały moment, by zadać sobie pytanie o wartość postu w XXI wieku.

Niektórzy sugerują, że post to już rzecz niedzisiejsza, że to jakiś rodzaj zabobonu, który dziś, w nowoczesnym Kościele, należy stanowczo odrzucić. Jednak tych opinii nijak nie można pogodzić z nauczaniem Kościoła na temat postu. Ostatni papieże, Jan Paweł II i Benedykt XVI, wiele razy zachęcali do podejmowania wyrzeczeń, przypominali o wartości cierpienia, także dobrowolnego. Nie może być zresztą inaczej. Idee dotyczące wartości postu są głęboko zakorzenione w Ewangelii.

Dlaczego warto pościć?

Gdyby poszukiwać powodów i uzasadnień, dla których dobrze jest podejmować posty, można wskazać przede wszystkim trzy podstawowe.

  • Post pozwala rozwijać cnoty umiarkowania i męstwa. Dzięki wyrzeczeniom, które podejmujemy i w których trwamy, przypominamy sobie prawdę o tym, że jesteśmy zdolni panować nad swoim ciałem, swoimi słabościami. Nabieramy duchowych sił do przezwyciężania swoich słabości, do podejmowania trudów.
  • Poprzez post można wyprosić wiele konkretnych łask. W Ewangelii Chrystus wskazuje, że niektóre złe duchy można wyrzucić tylko modlitwą oraz postem (Mk 9,29). Jeśli ktoś chce wyprosić trudną łaskę, zawsze powinien pamiętać o tym, że Chrystus wyraźnie wskazał metodę – modlitwa plus post. Warto więc podejmować posty w konkretnych intencjach, tak jak modlimy się o potrzebne łaski dla Kościoła Świętego czy dla naszych bliskich. W tym roku warto pamiętać szczególnie o poście w intencji nadchodzącego konklawe. Benedykt XVI nie bez powodu ogłosił swoją rezygnację na dwa dni przed rozpoczynającym się w Kościele czasem pokuty.
  • W najgłębszej swojej istocie post pomaga nam w sposób szczególny łączyć się z Chrystusem. Po pierwsze Chrystus sam pościł. Po drugie post poprzez fakt, że jest trudem, to wszczepianie w Mękę Chrystusa. W kontekście postu, który szczególnie gdy jest trudny, może się stawać rodzajem dobrowolnego cierpienia, warto odwołać się nawet do wzniosłych słów św. Pawła z Listu do Kolosan: Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony w moim ciele dopełniam braki udręk Chrystusa dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół (Kol 1,24).

Jak pościć?

Jeśli do kogoś trafił choć jeden z powyższych argumentów i chciałby podjąć jakiś rodzaj postu w tym rozpoczynającym się Wielkim Poście, chciałbym zawrzeć jeszcze kilka podpowiedzi na temat tego, jak pościć.

Otóż bez wątpienia najskuteczniejsze i najbardziej owocne formy postu to te uświęcone przez wielowiekową Tradycję i praktykę Kościoła. Mam tutaj na myśli post o chlebie i wodzie oraz post ścisły (dwa posiłki lekkie i jeden do syta, wszystkie bezmięsne). Niektórzy podejmują jeszcze trudniejsze posty, przez całą dobę lub przez kilka dni spożywając na przykład wyłącznie wodę. W naszych czasach, gdy opływamy w luksusy i wydaje nam się, że wszystko się nam należy, a hołdowanie zachciankom ciała to nasz podstawowy obowiązek – te wszystkie praktyki postne wprowadzają do życia trochę realizmu i pokory.

Jeśli jesteśmy przy tradycyjnych postach, osobiście od pewnego czasu praktykuję m.in. posty suchedniowe. Suche Dni były praktykowane przez chrześcijan wcześniej nawet niż Adwent. Post ten został uznany za dobrowolny dopiero od Soboru Watykańskiego II. W Wielkim Poście Suche Dni przypadają zawsze w środę, piątek i sobotę po pierwszej niedzieli tego okresu, czyli już bardzo niedługo. Dziś stają się one coraz bardziej popularne szczególnie wśród ludzi młodych. Warto się tym tematem zainteresować. W internecie jest na ten temat wiele materiałów. Sam pisałem o tym przed rokiem – więc zapraszam do krótkiego artykułu.

Istota postu

Dziś uważamy, że rodzajem postu może być każde wyrzeczenie. Ktoś na okres Wielkiego Postu może zrezygnować z jedzenia słodyczy, ktoś inny na ten okres wyłączy telewizor, jeszcze ktoś inny w piątki Wielkiego Postu nie będzie korzystał z Facebooka – wszystkie te działania łączy wyrzeczenie, a więc można uznać, że są formami postu.

Na koniec chciałbym jednak zawrzeć przestrogę przed wypaczeniem mogącym czekać na planujących post. Przy podejmowaniu postu najważniejsza jest bowiem intencja: podejmuję wyrzeczenie dla duchowego wzrostu, dla uwielbienia Pana poprzez rezygnację z jakichś dóbr. Niestety, wiele razy ktoś podejmujący post może sobie myśleć: świetnie, będę zdrowszy, schudnę, zaoszczędzę parę groszy. Aby post miał wartość duchową, trzeba koniecznie porzucić te ludzkie względy. Jeśli chcemy się odchudzać – doskonale. Nie mieszajmy tego jednak z postem. Do kogoś, kto pości interesownie, czyli także dla zdrowia, mogą się odnosić słowa Chrystusa: Ci odebrali już swoją nagrodę (por. Mt 6,16).

Także dlatego, jak uważano od wieków, bezpośrednio z postem powinna łączyć się jałmużna. Warto zawsze zrobić takie ogóle rozliczenie, ile zaoszczędziłem na poście i całe oszczędności przekazać na jałmużnę. Wówczas post będzie prawdziwym postem i przyniesie wiele wspaniałych duchowych owoców. Nawet jeśli my, patrząc po ludzku, nie zawsze te owoce będziemy w stanie dostrzec.

Paweł Pomianek

]]>
http://www.blog.tolle.pl/2013/02/czy-warto-poscic/feed/ 1
Prawdziwa wizyta duszpasterska http://www.blog.tolle.pl/2013/01/prawdziwa-wizyta-duszpasterska/ http://www.blog.tolle.pl/2013/01/prawdziwa-wizyta-duszpasterska/#comments Wed, 16 Jan 2013 08:13:40 +0000 Redakcja http://www.blog.tolle.pl/?p=1809 W większości polskich parafii powoli dobiega końca doroczna wizyta duszpasterska. Trzeba ze smutkiem stwierdzić, iż kolęda jest jedną z tych spraw w życiu Kościoła, które z powodów finansowych budzą największy negatywny szum wokół księży. Co roku w prasie pojawiają się artykuły, ileż to kapłan danej diecezji nie zarobił w czasie kolędy.

Niestety, wielokrotnie jest tak, że księża swoim zachowaniem sami dają odczuć świeckim, że powodem zimowego chodzenia po domach parafii jest głównie zbieranie pieniędzy. Najbardziej przykry proceder, spotykany gdzieniegdzie, to publiczne wyczytywanie na ambonie wysokości „ofiary” kolędowej, składanej przez konkretne rodziny zamieszkujące na terenie parafii.

Kolęda bez pieniędzy

Jako przykład i inspirację do tego, jak mogłaby wyglądać wizyta duszpasterska, chciałbym podać moją diecezję – rzeszowską. Osobiście uważam bowiem, że wprowadzony w latach dziewięćdziesiątych surowy zakaz pobierania przez księży ofiar pieniężnych z tytułu kolędy w domach odwiedzanych osób – jest bodaj największym osiągnięciem, największą zasługą odchodzącego w tym roku na emeryturę biskupa rzeszowskiego Kazimierza Górnego. A wartościowe lokalne zwyczaje warto upowszechniać.

Jak to się odbywa w praktyce? Jak wspomniałem, w naszej diecezji księża podczas wizyty duszpasterskiej nie pobierają ofiar pieniężnych w odwiedzanych domach. Przychodzą do domów, odmawiają modlitwy. Zostawiają też odwiedzanym parafianom materiały, zarówno przygotowane przez parafię, jak i broszury przygotowane przez diecezję, dotyczące zazwyczaj tematu roku. W tym roku jest to kilkudziesięciostronicowa broszurka dotycząca Roku Wiary i trzech głównych ksiąg z nim związanych: Pisma Świętego, dokumentów Soboru Watykańskiego II oraz Katechizmu Kościoła Katolickiego.

Anonimowe ofiary

Czy więc w ogóle nie można u nas złożyć ofiary za wizytę duszpasterską? Ależ oczywiście można… tyle że nie w domu. Wolno to zrobić anonimowo podczas ofiary zbieranej w czasie niedzielnych czy świątecznych Mszy. Ofiara za kolędę składana jest w kopertach. Umieszczenie pieniędzy w kopercie jest znakiem, iż jest to właśnie ofiara przeznaczona dla odwiedzających kapłanów z tytułu wizyty duszpasterskiej. W naszej parafii, by nie było niedomówień, przygotowane są specjalne koperty z nadrukiem i logo parafii. Kapłan zostawia w nich tradycyjnie obrazki dla całej rodziny. Wiadomo potem, że właśnie w tych kopertach składane są ofiary za kolędę. Dodajmy: prawdziwe, dobrowolne ofiary; bo przecież nie można nazwać ofiarą czegoś, co jest składane pod przymusem.

Tutaj ktoś dociekliwy mógłby zadać pytanie, czy wspomniane koperty nie są znaczone. Otóż z zainteresowaniem przyjrzałem się bodaj przed dwoma laty takiej kopercie. Zapewniam, że nie było na niej nic, co można by uznać za znakowanie. Wszystkie koperty są identyczne, a ofiary naprawdę składane są anonimowo.

Z tego co wiem, ofiary składa później ok. ¼ rodzin, u których odbywała się wizyta duszpasterska, czyli znacznie mniej, niż gdyby pieniądze zbierane były w domach. Wiadomo też, że ofiary składane anonimowo są z zasady mniejsze niż te dawane na pokaz, w dodatku z obawą, że ksiądz będzie to wyczytywał na ambonie.

Ale odbiór wizyty duszpasterskiej w naszej diecezji jest dziś zupełnie inny niż kiedyś. Ludzie mają świadomość, że ksiądz przychodzi do mieszkańców, do rodzin. Że diecezja czy parafia daje coś z siebie, przygotowując liczne materiały i rozdając je za darmo. Że dana rodzina stanowi wartość dla parafii nie tylko jako płatnik, ale jako – tak to nazwijmy – duchowe dobro.

Ktoś może jeszcze zapytać, jak później dzielone są ofiary za kolędę. Tam, gdzie księża pobierają je w domach, często jest bowiem tak, że każdy zbiera dla siebie. W systemie funkcjonującym w naszej diecezji nie sposób określić, dla którego księdza złożona została ofiara, w związku z tym księża opracowują inny system podziału. O ile wiem, najczęściej dzielą się po równo lub w zależności od tego, kto więcej chodził.

Przykład i zachęta

Cóż… Dla księży z innych diecezji to, co wprowadził bp Górny, może być bezpośrednim dobrym przykładem. Świeccy z kolei mogą opowiadać swoim księżom o tego typu zwyczajach – obecnych zresztą miejscami na pewno także w innych częściach Polski. Można zachęcać duszpasterzy, że warto poświęcić co roku te kilka tysięcy dla kształtowania właściwego obrazu Kościoła i kapłanów.

Paweł Pomianek

]]>
http://www.blog.tolle.pl/2013/01/prawdziwa-wizyta-duszpasterska/feed/ 3
Kim jest kapłan? http://www.blog.tolle.pl/2012/12/kim-jest-kaplan/ http://www.blog.tolle.pl/2012/12/kim-jest-kaplan/#comments Wed, 05 Dec 2012 12:26:37 +0000 Redakcja http://www.blog.tolle.pl/?p=1797 Pod moim poprzednim artykułem o letnich katolikach na facebookowym profilu Klubu Książki Tolle.pl [post z 6 listopada] pojawiła się opinia, że tak naprawdę to Kościołowi szkodzą najbardziej księża, głównie przez swą pazerność na pieniądze, a nie letni katolicy.

Po pierwsze, powiedzmy sobie szczerze: księża też ludzie i rzeczywiście wielokrotnie szkodzą Kościołowi. I to na wiele różnych sposobów. Dodajmy też, że najbardziej szkodzą ci spośród księży, którzy publicznie głoszą poglądy niezgodne z nauczaniem Kościoła. Uściślijmy też, że te słabości kapłanów to bardzo często również właśnie wynik letniości wiary. A że ksiądz, który jest letnim katolikiem, szkodzi bardziej niż świecki, to oczywiste, bo ksiądz wielokrotnie występuje publicznie w imieniu Kościoła, a poza tym jest na świeczniku, ludzie patrzą, jak postępuje.

Katolik-antyklerykał

Po drugie, znam osobiście wielu księży i z wieloma miałem do czynienia. Mój obraz kapłana, jaki sobie w ten sposób wyrobiłem, jest względnie pozytywny. Tych, którzy mają w zwyczaju księży wyłącznie krytykować, zachęcam do tego, by czasem porozmawiali z księdzem, zapytali, dlaczego tak czy inaczej postępuje, jakie są motywy. Czasami osobiste poznanie księdza, jego problemów, lepsze poznanie kosztów utrzymania kościoła parafialnego, pozwoli spojrzeć na problem rzekomej pazerności nieco inaczej. Jeśli proboszcz jest nieprzystępny, czasem można spróbować dotrzeć do zrozumienia tych spraw przez wikariusza.

Po trzecie wreszcie, taka jest już od wieków polska specyfika, że Polacy jednocześnie potrafią łączyć w sobie cechy pozornie wewnętrznie sprzeczne: z jednej strony są głęboko wierzącymi katolikami, z drugiej są silnie antyklerykalni, a zwłaszcza podczas prywatnych rozmów lubią wylewać na księży wiadra pomyj. I to się zapewne nie zmieni. Ważne jest, by przy tej osobistej niechęci do księży, która często pozwala zachować zupełnie zdrowy dystans pomiędzy świeckim i osobą duchowną, zawsze pamiętać jednak, kim naprawdę jest kapłan.

Poniżej chciałbym przywołać kilka prawd rzadko przypominanych w naszych czasach miłujących równouprawnienie w każdym wydaniu. Dziś bardzo modne jest zacieranie różnic pomiędzy kapłanem i świeckim, słyszymy ładnie brzmiące hasła o tym, że „równi służą równym”. To jednak nie do końca prawda.

Ważniejszy od anioła

Chrystus powołał apostołów, a za ich pośrednictwem kolejnych biskupów i kapłanów na swoich reprezentantów i zastępców tutaj, na ziemi. Przepięknie mówił o tym w kazaniu o kapłaństwie św. Jan Chrzciciel Maria Vianney, patron kapłanów. Przytaczam nieco dłuższy fragment, bo mało kto miał umiejętność tak głęboko, tak poruszająco mówić o kapłaństwie:

Można powiedzieć że wszystko mamy dzięki kapłanom: szczęście wieczne, wszystkie łaski i dary niebieskie.
Gdyby nie było sakramentu kapłaństwa, nie mielibyśmy Pana wśród nas. (…) Kto [bowiem] przyjął wasze dusze do społeczności Kościoła, kiedyście się narodzili? Kapłan. Kto karmi je, by miały siłę do ziemskiego pielgrzymowania? Kapłan. Kto przygotuje je, aby mogły stanąć przed Bogiem (…)? Kapłan. Zawsze kapłan. A kiedy dusza popadnie w grzech śmiertelny, kto ją wskrzesi do życia? (…) Tylko kapłan. (…) Gdybyśmy rozumieli na ziemi, czym jest kapłaństwo, umarlibyśmy nie z przejęcia, lecz z miłości.
Gdybym spotkał kapłana w towarzystwie anioła, to najpierw pozdrowiłbym kapłana. Anioł jest przyjacielem Boga, lecz to kapłan Go reprezentuje.

Sam osobiście, gdy stoję obok kapłana, staram się z wielką pokorą uświadamiać sobie, jak wielki stoi obok mnie człowiek, do jak wielkich rzeczy powołany. I w gruncie rzeczy, jaki to dla mnie zaszczyt przebywać z nim, niezależnie od jego moralnych zasług. Uświadamiałem to sobie w tym roku szczególnie mocno, gdy święcenia kapłańskie przyjął mój o kilka lat młodszy ode mnie przyjaciel. A ja miałem okazję przywitać go jako przedstawiciel świeckich w naszej parafii. Chętnie, pięknym, dawnym zwyczajem, często całowałbym wnętrza kapłańskich dłoni, które podczas każdej Mszy świętej stają się dłońmi Chrystusa.

Jednocześnie doskonale wiem, że nie mam obowiązku słuchać kapłana, gdy głosi słowo sprzeczne z nauczaniem Kościoła, mam obowiązek być wobec niego krytycznym, gdy odprawia Mszę świętą w sposób niegodny. Nie mam też obowiązku odczuwać wobec księdza sympatii. To, co doskonale rozumieli nasi przodkowie, a czego my po latach komunizmu nie potrafimy już zrozumieć – można połączyć osobistą niechęć i szacunek dla urzędu. Patrząc na kapłana, trzeba uczyć się oddzielać w nim to, co ludzkie, ułomne, od tego co Boże, Chrystusowe.

Chrystus powołuje słabych

Kiedyś Chrystus powołał słabych apostołów. Wystarczy poczytać Dzieje Apostolskie, by zobaczyć, jak często w ich życiu decydowała małostkowość. Jak apostołowie sprzeczali się ze sobą. Jak poprzez osobiste spory rezygnowali ze wspólnej działalności. Mimo to dzięki działaniu Ducha Świętego, który wyprowadzał z tych słabości dobro, Ewangelia się rozszerzała.

Teraz Chrystus powołuje słabych kapłanów. Kapłanów, którzy – dodajmy – pochodzą z konkretnych rodzin. Dlatego często się mówi, że jakość duchownych jest odzwierciedleniem jakości ludu Bożego. Działa to także w drugą stronę, bo księża poprzez swoje zachowanie i głoszone słowo tenże lud kształtują. Trzeba też pamiętać, że skoro od kapłanów tak wiele zależy, są oni zdecydowanie silniej atakowani przez szatana.

Dlatego to, czego najbardziej kapłani potrzebują od nas świeckich – to modlitwa za nich. Szczególnie musimy otaczać modlitwą tych najsłabszych, tych, którzy ranią Kościół.

Paweł Pomianek

]]>
http://www.blog.tolle.pl/2012/12/kim-jest-kaplan/feed/ 3
Co najbardziej szkodzi Kościołowi? http://www.blog.tolle.pl/2012/10/co-najbardziej-szkodzi-kosciolowi/ http://www.blog.tolle.pl/2012/10/co-najbardziej-szkodzi-kosciolowi/#comments Wed, 31 Oct 2012 14:38:30 +0000 Redakcja http://www.blog.tolle.pl/?p=1712 „Co pewien czas w historii uważni świadkowie czasów zwracali uwagę, że Kościołowi szkodzą nie jego przeciwnicy, ale «letni» chrześcijanie”.

To ważne słowa wypowiedziane przez Benedykta XVI we Fryburgu, 24 września 2011 r., podczas przemówienia do osób zgromadzonych na czuwaniu modlitewnym.

My, katolicy, mamy czasem tendencje do tego, by skupiać się jedynie na walce z tymi, którzy otwarcie niszczą Kościół. Oczywiście nie jest źle, gdy pewne rzeczy kategorycznie odrzucamy, gdy chcemy niwelować negatywne wpływy radykalnych wrogów Kościoła; gdy chcemy ograniczać wpływy tych, którzy szerzą cywilizację śmierci.

Zapominamy jednak niekiedy o przeciwniku, którego – jak mówi Benedykt XVI – wieki doświadczeń chrześcijaństwa wskazują jako wroga groźniejszego – o oziębłości w wierze. Kim są «letni» chrześcijanie? Dlaczego są tak groźni dla Kościoła? Wreszcie: co ostatecznie najbardziej niszczy Kościół?

«Letni» katolicy

Mówiąc najkrócej, letni katolik, to ktoś, kto – owszem – uważa się za katolika, ale przyjmuje tylko wybraną przez siebie część nauczania Kościoła. W codziennym życiu woli się kierować raczej swoim rozumem niż tym, co głosi Kościół. Gdy staje przed jakimś moralnym dylematem, kryterium, z jakiego korzysta, jest zwykle jakaś doraźna korzyść, a nie nauczanie Kościoła w sprawach moralnych.

Dodajmy, że letni katolik ma zwyczaj traktować Kościół, swoją parafię jako punkt usługowy. Twierdzi, że generalnie to mu się wszystko od Kościoła należy. Natomiast on się oczywiście nie poczuwa do obowiązku wypełniania nakazów Kościoła, do dbania o potrzeby wspólnoty, co nakazuje obecnie ostatnie przykazanie kościelne, czy do obrony Kościoła przed jego krytykami. Co więcej, w swoim środowisku sam jest pierwszym, zdecydowanym krytykiem księży i nauczania Kościoła.

Rządzący Kościołem na przełomie XIX i XX wieku papież Leon XIII twierdził, że wiara jest łaską. Łaską, którą otrzymuje się w całości lub nie posiada się jej wcale. Pisząc o letnich katolikach, możemy więc powiedzieć, że są to ludzie niewierzący, którym się wydaje, że wierzą.

Dlaczego szkodzą?

Dlaczego taki katolicyzm jest dla Kościoła tak groźny, groźniejszy nawet od prześladowań chrześcijan? Jest wiele powodów, tutaj wskażę jedynie kilka.

Po pierwsze letni katolicyzm jest groźny dla samych letnich katolików. Najważniejsze w Kościele jest przecież to, że jest on drogą do zbawienia. A skoro grupa letnich katolików swoim życiem zaświadcza, że w żadne zbawienie przez Kościół nie wierzy, to trudno, żeby była na drodze ku niebu. Zauważmy, że letni katolicy posiadają cechy faryzeuszów, które tak bardzo potępiał Jezus – są do głębi obłudni, zachowując tylko pewne zewnętrzne zwyczaje swej religii.

Inna kwestia to fakt, że człowiek skażony grzechem niejako z natury ma pokusę, by obierać siebie samego za swojego pana. Z trudem przyjmuje, że ktoś jest od niego mądrzejszy. Letni katolicyzm hołduje tej pokusie i przez to staje się pociągający. Gdy przekonania człowieka atakuje się bezpośrednio i bezpardonowo, w człowieku aktywizują się pewne mechanizmy obronne. Dlatego wiele razy jest tak, że w przypadku jawnych prześladowań ludzie Kościoła się mobilizują, a ich wiara się pogłębia. Tymczasem pokusa pozornego trwania w Kościele jest pokusą niezwykle trudną do przezwyciężenia. Prowadzi innych do duchowego lenistwa i ulegania temu modelowi, tworząc swoistą modę na przeciętność.

Trzecia sprawa, że duża liczba letnich katolików – a dobrze wiemy, że w Polsce mamy ich na pęczki – tworzy mylny obraz katolicyzmu i Kościoła na zewnątrz. Jak powiedzieliśmy, katolików, którzy są w Kościele, przeciętność może pociągać w dół, bo tworzy możliwość ułatwienia sobie życia, przynajmniej na chwilę. Jednak niewierzących taki model nijak nie może przyciągnąć do Kościoła, ponieważ z zewnątrz doskonale widać obłudę. Wobec niewierzących tworzy się więc mylne wrażenie, że katolicyzm to przede wszystkim udawanie. A jak wiemy doskonale, nasza wiara zawsze rozszerzała się poprzez radykalne świadectwo głębokiej wiary, która była widoczna w całym życiu.

Tego typu argumentów można by wskazać jeszcze co najmniej kilka.

Stawać się światłem świata

Na koniec swojej refleksji chcę wskazać na jeszcze jedną istotną rzecz: oziębłość wiary zagraża każdemu z nas. Co więcej, w każdym z nas są te sfery, które są słabe i w które szatan co raz to chętnie uderza. I tak naprawdę, jeśli troszczymy się o walkę o Kościół z jego wrogami – tymi z zewnątrz i tymi wewnątrz – to mamy zadanie jeszcze ważniejsze. Jest nim codzienna walka o swoje własne nawrócenie. Ciągłe badanie i poszukiwanie, co ja mógłbym w sobie zmienić, by stawać się lepszym, by bardziej kochać, by być bliżej Boga. Bo ostatecznie tym, co najgłębiej zagraża Kościołowi, jest letniość wiary objawiająca się w życiu każdego z nas poprzez… grzech.

Na koniec chcę wrócić do tego, od czego rozpocząłem, czyli do przemówienia papieża Benedykta XVI. Często bowiem można usłyszeć te słowa, które przytoczyłem na początku, ale rzadko umiejscawia się je w kontekście. A ten jest niezwykle ciepły – papież dodaje otuchy, że nawet jeśli nie jesteśmy do końca dojrzali w wierze, to Chrystus i tak chce, by chrześcijanie byli światłością świata. Oto krótkie fragmenty:

„Każdy ochrzczony – zanim jeszcze mógłby dokonywać dobrych dzieł lub wielkich wyczynów – jest uświęcony przez Boga. W sakramencie chrztu Pan zapala, by tak rzec, światło w naszym życiu, światło, które katechizm określa jako łaska uświęcająca. Ten, kto zachowuje to światło i żyje w łasce, jest rzeczywiście święty. (…) Drodzy przyjaciele, Chrystus interesuje się nie tyle tym, ile razy w życiu się potykacie, ale ile razy powstajecie na nowo. Nie wymaga wspaniałych wyczynów, ale chce, aby Jego światło w nas jaśniało, abyśmy Go naśladowali”.

Paweł Pomianek

]]>
http://www.blog.tolle.pl/2012/10/co-najbardziej-szkodzi-kosciolowi/feed/ 0
Zakazana historia legalizacji aborcji http://www.blog.tolle.pl/2012/10/zakazana-historia-legalizacji-aborcji/ http://www.blog.tolle.pl/2012/10/zakazana-historia-legalizacji-aborcji/#comments Sat, 20 Oct 2012 16:43:57 +0000 admin http://www.blog.tolle.pl/?p=1682 Stany Zjednoczone, początek lat siedemdziesiątych. Wtedy chyba nikt nie spodziewał się, jak w trzy lata może zmienić się amerykańskie prawo. Jak skutecznie środowisko proaborcyjne będzie lobbowało, aby każda kobieta mogła dokonać aborcji i to na każdym etapie ciąży. Wtedy jeszcze nikt nie spodziewał się, że sprawa jednej kobiety będzie podstawą do reinterpretacji XIV poprawki do amerykańskiej konstytucji…

Sprawa, która zmieniła Amerykę

Norma McCorvey w marcu 1970 roku miała 23 lata. Utrzymywała, że jej ciąża jest wynikiem gwałtu. Z powodu braku dowodów potwierdzających jej słowa odmówiono jej dokonania legalnej aborcji w stanie Teksas. Próbowała dokonać aborcji w nielegalnej klinice, która została zamknięta przez policję. Wtedy postanowiła wystąpić na drogę sądową.

Jej sprawą zajęły się dwie młode prawniczki: Linda Coffee i Sarah Weddington. Proces rozstrzygnął się przed Sądem Najwyższym Stanów Zjednoczonych. W trakcie procesu McCorvey była znana jako Jane Roe. Argument o tym, że ciąża McCorvey była wynikiem gwałtu, był pomijany przez cały okres trwania procesu, który toczył się blisko trzy lata. Z powodu tak długiego oczekiwania na finał sprawy Jane Roe nie poddała się aborcji, a dziecko, które urodziła, oddała do adopcji.

22 stycznia 1973 roku Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych wydał wyrok w tej sprawie. W głosowaniu (7 głosów za i 2 głosy przeciw) zostało obalone prawo stanu Teksas. Miało to wpływ na zmianę prawa we wszystkich stanach. W wyniku tego procesu zalegalizowano aborcję na każdym etapie ciąży z niewielkimi wyjątkami określonymi w innych ustawach.

Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych w wyroku uznał iż:

  • W pierwszym trymestrze decyzja co do aborcji winna być udziałem jedynie matki przy asyście lekarza.
  • W następnym stadium władze stanowe mogą wprowadzić regulacje ograniczające prawo do aborcji z uwagi na uzasadnioną troskę o zdrowie matki.
  • Możliwość zakazania aborcji istnieje tylko i wyłącznie w ostatnim stadium ciąży, biorąc pod uwagę zachowanie zdrowia i życia matki.

Taką historię możemy najczęściej znaleźć w mediach i Internecie. A jak ta sprawa wyglądała naprawdę?

Druga strona medalu

W 1997 roku w swojej książce „Won by Love” (Zdobyta miłością) Norma McCorvey przyznała, że została wykorzystana przez prawników. Była w trudnej sytuacji życiowej. Nie miała środków do życia, a tym bardziej do utrzymania swojego nienarodzonego dziecka. Prawnicy szukali kogoś, kto pomógłby im zmienić restrykcyjne prawo stanu Teksas. McCorvey zgodziła się pomóc w tej sprawie, podpisała dokumenty potwierdzające jej powództwo.

Bohaterka procesu przyznała, że była nakłaniana przez prawników do kłamstw. Dlatego też zeznała, że jej ciąża była wynikiem gwałtu. W swojej książce podaje także inne przykłady manipulowania ze strony prawników.

Sprawa Roe przeciwko Wade przyczyniła się do legalizacji aborcji na terenie całych Stanów Zjednoczonych. Obecnie Stany Zjednoczone mają prawdopodobnie najbardziej liberalne prawo aborcyjne na świecie.

Co stało się z Jane Roe?

McCorvey przyznała, że gdy tylko spełniła żądania prawników, została odsunięta od sprawy. Uważali oni, że niewykształcona kobieta z problemami alkoholowymi, uzależniona od narkotyków znacząco odbiega od ideału feministki. Kiedy McCorvey zdała sobie sprawę z tego, jaką rolę odegrała w tym procesie, zaczęła mieć jeszcze większe problemy z narkotykami i alkoholem. W swojej książce przyznała się też do kilku prób samobójczych.

Kim dziś jest Norma McCorvey? Czym się zajmuje? Dlaczego nie stała się gwiazdą reklam nawołujących do usuwania ciąży?

Dziś McCorvey jest osobą znaną w kręgach obrońców życia. Wspomaga akcje antyaborcyjne. Bierze czynny udział w spotkaniach organizacji pro-life (obrońców nienarodzonych dzieci). Współpracuje z centrami informacji dla ciężarnych kobiet. Opowiada publicznie o swojej trudnej drodze powrotu do Kościoła i przejściu na katolicyzm.

W 2003 roku McCorvey wniosła o rewizję sprawy Roe przeciwko Wade. Chciała, by wyrok w jej sprawie został obalony. Niestety, sąd apelacyjny odrzucił jej wniosek.

Jak zmieniły się Stany Zjednoczone?

W tym roku minęło 39 lat od wydania wyroku w tej sprawie. Jak wyglądałyby Stany Zjednoczone, gdyby nie doszło do sprawy Roe przeciwko Wade? Być może Ameryka miałaby pięć milionów więcej obywateli – właśnie tyle aborcji dokonało się w tym czasie w USA. Być może choroby przenoszone drogą płciową nie osiągnęłyby stanu epidemii (co roku notuje się dziewiętnaście milionów nowych zachorowań)…

Historia Normy McCorvey „Jane Roe” to jedna z wielu wstrząsających historii opisanych w nowej książce Teresy Tomeo Twój nowy styl. Czytając tę książkę znajdziesz wiele więcej przykładów, które wskazują na „aborcyjny przekręt” (nie tylko w Stanach Zjednoczonych).

Karolina Nowak

]]>
http://www.blog.tolle.pl/2012/10/zakazana-historia-legalizacji-aborcji/feed/ 10
Dlaczego kocham Kościół? http://www.blog.tolle.pl/2012/09/dlaczego-kocham-kosciol/ http://www.blog.tolle.pl/2012/09/dlaczego-kocham-kosciol/#comments Wed, 19 Sep 2012 13:20:49 +0000 Redakcja http://www.blog.tolle.pl/?p=1630 Nim zajmę się jakimkolwiek innym tematem, chciałbym przyznać się Czytelnikom do pewnej rzeczy. Z jednej strony jest ona czymś bardzo osobistym, a z drugiej czymś, czego bynajmniej nie ma powodu się wstydzić: jestem absolutnym fanem i miłośnikiem Kościoła katolickiego.

Nie znaczy to bynajmniej, że uwielbiam księży, środowiska zakonne czy jakiegoś pojedynczego księdza, biskupa czy nawet papieża, choć Benedykta XVI uważam za wielki autorytet i wspaniałą postać. Duchowni są różni, podobnie jak różni są świeccy. A każdy z nas jest grzesznikiem. Gdy piszę o fascynacji Kościołem, mam na myśli głębsze, duchowe rozumienie Kościoła jako Mistycznego Ciała Chrystusa. Ale to Mistyczne Ciało Chrystusa działa tutaj na ziemi i jego konkretne decyzje czy wybory mają często bardzo materialny wymiar.

Różni ludzie cenią w Kościele najróżniejsze rzeczy. Każdy z nas ma swoistą, właściwą sobie duchowość. Mamy różne duchowe potrzeby. I Kościół te najróżniejsze potrzeby potrafi zaspokajać. Ja osobiście – właśnie ze względu na swoją duchowość – cenię w Kościele pewne rzeczy może nie dla każdego oczywiste, które jednak pokazują samą istotę Kościoła katolickiego i jego głęboką wierność Ewangelii. Tutaj chciałbym dotknąć trzech aspektów, za które w sposób szczególny cenię Kościół.

Prymat rozumu nad uczuciami

Pierwsza rzecz to wierność rozumowi. Nie ma chyba drugiego takiego wyznania, które tak wysoko oceniałoby rozum. Wschód chrześcijaństwa był zawsze bardzo mistyczny. Do tej mistyki też mam zresztą wielki szacunek, ale to temat na inny artykuł. Protestantyzm z kolei już u swych korzeni postawił na programowe odrzucenie rozumu jako przeszkadzającego wierze. Sam Luter twierdził, że rozum pochodzi od diabła. Tymczasem katolicyzm od zawsze rozum niezwykle szanował. Weźmy choćby arystotelejską zasadę niesprzeczności, która mówi, że jeśli dwie rzeczy wzajemnie się wykluczają, to nie mogą zachodzić równocześnie. Do dziś zasada ta należy do podstawowych przy rozpatrywaniu spraw związanych z wiarą, np. kwestii rzekomych objawień prywatnych.

A propos priorytetu rozumu nad uczuciami w wierze, tylko jeden przykład, może trochę nietypowy w tym kontekście. Dobrym katolikiem nie jest ten, kto czuje ducha modlitwy, kto ma jakieś mistyczne doznania. Dobry katolik to przede wszystkim ktoś, kto pełni wolę Bożą, czyli wypełnia obowiązki wynikające z wiary i stara się na co dzień być coraz lepszym człowiekiem. Katolicyzm nie jest wiarą wzruszeń i doznań, ale wiarą wyboru – często twardego, wymagającego, takiego, od którego aż się w człowieku skręca.

Dowartościowanie ludzkiego ciała

Druga rzecz to wręcz niezwykłe dowartościowanie w Kościele ludzkiego ciała. W pewnym aspekcie jest to realizacja słów, które Chrystus przekazał Piotrowi. „Cokolwiek zwiążesz na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążesz na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 16,19). Dlatego właśnie ważność sakramentów jest związana z wypowiedzeniem konkretnych słów czy z wykonaniem gestów. W wielu objawieniach prywatnych Chrystus czy Matka Boża uzależnia wypełnienie pewnych obietnic od podjęcia odpowiednich działań.

Generalnie Kościół zawsze w przeciągu wieków dowartościowywał ciało, przeciwstawiając się tym, którzy uważali je za złe i godne pogardy. Także nasza wiara powinna się realizować poprzez uwielbienie Boga ciałem. Kościół nie może poprzeć nierozsądnych poglądów pewnych środowisk twierdzących np., że nie jest ważne, czy przy modlitwie człowiek klęczy czy leży – ważne, by dusza się modliła. Kościół naucza bowiem, że cały człowiek, a więc i jego ciało, powinien uwielbiać Boga, powinien upokorzyć się przez Panem świata. Każdy inny pogląd jest całkowicie niezgodny z Biblią. I to zarówno ze Starym, jak i z Nowym Testamentem, które w wielu miejscach pokazują, jak wielka podczas modlitwy jest rola konkretnych słów, gestów czy postaw.

Godzenie obiektywizmu z subiektywizmem

Trzecia rzecz, którą podziwiam w nauczaniu Kościoła, to niezwykłe przenikanie się i zazębianie obiektywizmu z subiektywizmem. To kwestia, która jest bezpośrednio związana z obiema powyższymi. Opisując to zazębianie się, odwołam się do konkretnego przykładu. W czasie Mszy świętej wystarczy, że celebrans przekręci jedno słowo w czasie wypowiadania formuły konsekracji, by – zgodnie z nauczaniem Kościoła – Eucharystia była nieważna. Nieważna to znaczy, że Chrystus obiektywnie nie zstąpił na ołtarz, nie dokonała się jego odkupieńcza Ofiara, a pokarm pochodzący z tej „konsekracji”, który spożywają wierni, jest tylko zwykłym chlebem, a nie Ciałem Chrystusa. Załóżmy jednak, że ktoś z wiernych nie zdaje sobie z tego sprawy i idzie do takiej „komunii”. Wówczas, chociaż nie spożywa Ciała Pańskiego, przez wiarę może uzyskać wszelkie owoce, jakie płyną z prawdziwej komunii świętej.

Jakże bliskie to Ewangelii. Chrystus dokonywał uzdrowień poprzez konkretne słowa i gesty, poprzez zlecenie wykonania konkretnych zadań. Z drugiej jednak strony jego łaska i Duch Święty działają na konkretnej naturze – uzdrowienia były wielokrotnie uzależnione właśnie od nastawienia, od wiary uzdrawianego. Gdy apostołowie burzyli się, że ktoś, kto nie chodzi z nimi, uzdrawia innych, Jezus odpowiedział: „Nie zabraniajcie mu, bo nikt, kto czyni cuda w imię moje, nie będzie mógł zaraz źle mówić o Mnie. Kto bowiem nie jest przeciwko nam, ten jest z nami” (Mk 9,39-40).

Mnie fascynują w Kościele między innymi te trzy rzeczy. Każdy z nas może zadać sobie podobne pytanie: dlaczego kocham Kościół? Co mnie w nim fascynuje? A zapewniam, iż rzeczywistość Kościoła to tak wielkie bogactwo, że każdy znajdzie w niej coś, co pokocha całym sercem.

Paweł Pomianek

]]>
http://www.blog.tolle.pl/2012/09/dlaczego-kocham-kosciol/feed/ 4