Zdekodowany Leonardo da Vinci

Zrozumieć Kod Da VinciNiektórzy z moich przyjaciół odradzali mi lekturę „Kodu Leonarda da Vinci” Dana Browna. Mówili: „Po co masz czytać książkę, która opluwa to wszystko, co szanujesz i w co wierzysz?”. Mieli rację, jednak jako że od dawna zajmuję się kwestiami wyzwań dla Kościoła uważałem za swój obowiązek przeczytać powieść Browna. Choćby po to, by potem móc odpowiedzieć osobom, które o książkę zapytają…

Przyznaję, że książkę Browna czytało się dość szybko i nie nudziłem się podczas lektury tych kilkuset stron. Nie dorównuje ona jednak w najmniejszym nawet stopniu mistrzowskim pomysłom Agaty Christi, błyskotliwemu budowaniu akcji w powieściach Grishama czy Clancy’ego. Brownowi do nich niemiłosiernie daleko. Nie potrafię więc inaczej zrozumieć powodzenia powieści Browna niż właśnie poprzez to, że uderza ona w podstawy chrześcijaństwa. To tak, jak z niemiłosiernie nudnym i bezsensownym (żeby nie powiedzieć po prostu „głupim”) filmem „Ostatnie kuszenie Jezusa”.

Chyba na tym właśnie polega istota sukcesu we współczesnych mediach. Najczęściej jeśli ktoś stworzy naprawdę piękną rzeźbę czy obraz – media milczą, ale wystarczy, że ktoś ukaże Matkę Bożą w masce gazowej, Ojca Świętego z meteorem na plecach czy męskie narządy na krzyżu i już media wszem i wobec głoszą, jakich to mamy wspaniałych artystów i promują ich przy każdej okazji. A czy bez tego ktokolwiek by o nich usłyszał? Przecież prawdziwy artysta, dajmy na to muzyk, nie musi malować sobie włosów na czerwono, skakać po scenie, trzaskać gitarą o podłogę i wsadzać sobie nie powiem gdzie kija od mikrofonu… Prawdziwy artysta po prostu wychodzi na scenę i zaczyna śpiewać, a ludzie siedzą zahipnotyzowani. No, ale skoro się śpiewać nie umie, to trzeba wymyślać inne sposoby zostania sławnym.

Tak to już chyba jest, że w świecie showbiznesu więcej mamy taniej tandety niż prawdziwego artyzmu. W ten właśnie nurt wpisała się również książka Browna. Warto zadać sobie pytanie, czy o panu Danielu Brownie ktokolwiek na świecie by usłyszał, gdyby nie masowa propaganda w mediach jego antychrześcijańskiej książki. Moim zdaniem zdecydowanie nie.

No, ale skoro już książka Browna powstała, a co ciekawe wielu katolików uwierzyło w wypisywane w niej brednie, okazało się koniecznym, by powstała również odpowiedź na tę książkę, prostująca wszystkie kłamstwa Dana Browna. Tej właśnie roli podjęła się amerykańska specjalistka z dziedziny historii Kościoła, Amy Welborn.

Już na samym początku chcę zaznaczyć, że z zadania pani Welborn wywiązała się znakomicie. Książka „Zrozumieć Kod da Vinci” napisana jest w sposób bardzo konkretny i przejrzysty. Autorka porusza po kolei zagadnienia: wyboru Ewangelii, rzekomego głosowania nad Bóstwem Chrystusa, obalania królów, Marii z Magdalii, kwestii Wielkiej Bogini, stosunków chrześcijaństwo-pogaństwo, samej postaci Leonarda da Vinci, Świętego Graala, Zakonu Syjonu i templariuszy oraz prawdziwego oblicza Opus Dei (które w powieści Browna przedstawione jest nieomal jako źródło wszelkiego zła na świecie).
Naprawdę warto książkę Amy Welborn przeczytać. Nie tylko dlatego, by odtruć te kłamstwa, które jako fakty przedstawił Brown. Także dlatego, by móc znajomym ukazać, gdzie leży prawda o Kościele.
Jak zauważa bowiem autorka: „Zło Kodu Leonarda da Vinci wynika z faktu, że w całej tej gadaninie o „żonie Jezusa”, „sakralności żeńskiej” i „prawdziwej historii” ginie Prawdziwa Historia.” Jest to historia o Jezusie, który został ukrzyżowany, umarł i zmartwychwstał. Tym, który uwalnia nas od więzów grzechu i śmierci.

Dlatego zachęcam szczególnie tych, którzy „Kod Leonarda” czytali, do lektury książki „Zrozumieć Kod da Vinci”. Nie pozwólmy, by antychrześcijańska powieść Browna i nachalna jej propaganda w mediach uderzała w podstawy naszej wiary. Nawet nie musimy sami szukać kontrargumentów. Amy Welborn zrobiła to dla nas.
Paweł Królak

Paweł Królak


Zobacz też


Dodaj komentarz

Kolorem czerwonym oznaczono pola obowiązkowe