Zapowiada się pasjonująca rywalizacja

admin 22 lipca 2011 Wywiady Brak komentarzy »

Piotr DrzyzgaZ Piotrem Drzyzgą, literaturoznawcą, redaktorem książki „Nowe media a tradycyjne środki przekazu” rozmawia Sylwia Boguta.

Sylwia Boguta: Na początek chciałabym zapytać, jak to się stało, że został Pan redaktorem książki Nowe Media a tradycyjne środki przekazu? Czy był Pan pomysłodawcą tego projektu?

Piotr Drzyzga: Byłem pomysłodawcą tematu konferencji naukowej dotyczącej nowych mediów, która odbyła się swego czasu w Wyższej Szkole Zarządzania i Nauk Społecznych im. księdza Emila Szramka w Tychach, gdzie pracuję. Tak się złożyło, że jednym z zaproszonych prelegentów był szef wydawnictwa Maternus Media, doktor Piotr Tomasz Nowakowski i to on zaproponował mi funkcję redaktora książki, której idea narodziła się właśnie w czasie tamtej konferencji. Postanowiliśmy zebrać wygłoszone wówczas teksty, pouzupełniać je, dorzucając jeszcze dwa nowe.

– Jak wygląda praca przy redakcji publikacji zbiorowej? Czy ze wszystkimi autorami kontaktował się Pan osobiście?

– Poza jednorazowym, osobistym spotkaniem w trakcie konferencji kontaktowaliśmy się drogą elektroniczną. Moja praca przy redakcji publikacji zbiorowej polegała głównie na uważnej lekturze dostarczonych mi tekstów i naniesieniu odpowiednich poprawek, uściślenia danych zawartych w przypisach itp. Kawał roboty wykonał tutaj także wspomniany już doktor Piotr Tomasz Nowakowski.

– Zanim zadam pytania dotyczące rozdziału napisanego przez Pana, muszę spytać, czy zgadza się Pan ze wszystkimi tezami stawianymi przez autorów lub czy uważa Pan, że któreś z nich wymagają jeszcze dalszego zbadania?

– Żadna z postawionych przez grono autorów tez nie budzi mojego sprzeciwu, nie domagam się innej argumentacji, a to ze względu na tematykę książki. Pochylamy się w niej bowiem nad zjawiskami zupełnie nowymi, jeszcze często nie zdefiniowanymi. Dlatego też cieszę się, że użyła Pani słowa „tezy”, które z założenia się stawia, próbuje uzasadnić, a takiemu procesowi badawczemu czy myślowemu nic tylko przyklasnąć, czekając, co też z niego wyniknie. W naszym przypadku wyniknęło kilka tekstów, które mam nadzieję okażą się być zajmujące dla czytelników zainteresowanych tematyką nowych mediów.

– Anna Białowąs w swoim artykule pisze o wpływie postmodernizmu na edukację, ja bym poszła dalej i powiedziała, że wpływ na myślenie o edukacji ma już cała ponowoczesność. Chciałam zapytać o Pana opinię na ten temat.

– Postmodernizm sprawdza się w sztuce – dla mnie głównie w kinie i muzyce. Ponowoczesność – dajmy na to w ujęciu baumanowskim – to zapewne temat fascynujący, ale mam wrażenie, że bardziej dla socjologów niż dla mnie. Jako kulturoznawca znacznie bardziej wolę wyłapywać rozmaite postmodernistyczne nawiązania w kolejnych klipach czy filmach, które oglądam, niż oddawać się rozważaniom na temat społeczeństwa ponowoczesnego, w którym (tak się jakoś dziwnie i przypadkowo złożyło) jest mi dane żyć. A co do artykułu Anny Białowąs, to zwraca ona uwagę m. in. na fakt, iż komputer jest chyba przeceniany jako narzędzie edukacyjne dla dzieci i myślę, że ma tu sporo racji. Zakup komputera (nie ważne, czy było to Commodore lub Atari na początku lat ’90 czy jakiś ultranowoczesny laptop dziś) rodzice zazwyczaj motywują tym, że będzie służyć do nauki. W sklepie kupuje się pakiet programów edukacyjnych, z których potem zwykle… w ogóle się nie korzysta. Idą w kąt, a komputer służy dzieciakom do grania w jakieś strzelanki i przygodówki.

– Zwraca Pan uwagę na kulturę klipu. Od kiedy można mówić o kulturze klipu na świecie, a od kiedy w Polsce?

– Na dobrą sprawę już początki kina niemego można by uznać za kulturę klipu, gdyż właśnie krótkie, kilkuminutowe filmy były tym, co oglądali widzowie na początku XX wieku. Potem rzecz jasna mianem tym można określić to, co wydarzyło się w latach ’80 – ekspansja MTV, videoklipy jako odrębny gatunek filmowy, kosztowne teledyski Michaela Jacksona czy tworzone dekadę później artystyczne klipy dla grup Radiohead czy Blur… Natomiast to, co ja i przywołani w moim tekście eksperci z The Economist rozumiemy pod pojęciem kultury klipu, to już okres początku XXI wieku, rozwoju Internetu, który mam wrażenie postępuje równomiernie zarówno na świecie, jak i w Polsce.

– Czy ta kultura jest w jakimś stopniu gorsza od tradycyjnej, czy raczej nie można ich tak porównywać? Czy nie jest to zjawisko chwilowe?

– Z pewnością cechuje ją większy indywidualizm. Każdy może założyć bloga, każdy może nakręcić krótki film i wrzucić go do Internetu – pozostaje tylko kwestia wartości takiego „tekstu kultury”, który w sieci się pojawia. Nie ma tu żadnej selekcji, hierarchii, której dokonywali i którą ustalali do tej pory redaktorzy czy krytycy. Ilość odwiedzających daną stronę, czyli popularność to właściwie wszystko, czym można „mierzyć” jej wartość, a czy przekłada się to na coś więcej? Brytyjski zespół Arctic Monkeys czy amerykańska piosenkarka Colbie Caillat udowodnili, że i owszem, gdyż ogromna popularność, jaką zdobyli sobie na stronach www przełożyła się ostatecznie na podpisanie kontraktów i przeskok z amatorskiej kultury klipu do profesjonalnej kultury tradycyjnej. Czy kultura klipu jest zjawiskiem chwilowym? Bez wątpienia jest zjawiskiem nowym, mającym teraz swoje pięć minut i póki co nie zanosi się na to, by miała zaniknąć.

– Pisze Pan również o blogach internetowych, a co osobiście Pan o nich myśli? O ich pozytywnych czy negatywnych stronach.

– Blogi np. dziennikarzy traktuję jako coś, co śmiało można im zaliczyć do ich dorobku zawodowego. To, co robi na swoim blogu Wojciech Orliński z Gazety Wyborczej to moim zdaniem mistrzostwo świata, ale też zdaję sobie sprawę, że blogi osób znanych to tylko ułamek procenta całej blogosfery, która jest miejscem, w którym każdy może dać upust swojej kreatywności lub też może „konstruować” i rozwijać swą tożsamość online. A aspekty negatywne? Blogi pochłaniają sporo czasu i jak wiemy z badań i licznych artykułów na ten temat – jest to często czas pracy. Nieraz przychodzi blogerom i forumowiczom zmagać się też ze złośliwymi użytkownikami (tzw. trolle) obrzucających ich niewybrednymi komentarzami, dla których netykieta jest pojęciem całkowicie abstrakcyjnym. To rzeczywiście nie należy do najprzyjemniejszych stron pisania bloga.

– „Czytelników przyciąga prawda” – cytuje Pan Leszka Talkę, charakteryzując bloggerów. W komercyjnych stacjach telewizyjnych największą popularność mają tymczasem programy mówiące nie o prawdzie, a o taniej sensacji. Z czego to wynika? Innych informacji szukamy w Internecie, a innych w telewizji?

– Tania sensacja występuje zarówno w telewizyjnych programach informacyjnych, na plotkarskich portalach internetowych, jak i w prasowych tabloidach. A czy cieszy się największą popularnością? Zapewne przykuwa uwagę milionów, ale chyba jeszcze większą popularnością cieszą się programy rozrywkowe, z tymi wszystkimi gwiazdami śpiewającymi i tańczącymi na lodzie, na co rzecz jasna można narzekać, ale można i dostrzec w tym coś zaskakującego. Otóż nagle okazało się, że coś takiego, jak rewia czy broadwayowski musical, które uchodziły już przecież za formy kompletnie reliktowe, stały się widowiskami gromadzącymi przed ekranami nieprzebrane rzesze widzów. Kiedyś (mam tu na myśli lata ’50 i ’60) kino musiało konkurować z telewizją i wymyślono tzw. kino sandałowe, superprodukcje typu „Kleopatra”, które swym rozmachem zdołały przyćmić to, co widzowie mogli oglądać na małym ekranie w domu i tym samym ponownie przyciągnięto ich na sale kinowe. Tak samo i dziś telewizja próbuje wymyślić coś, co odciągnie ludzi od komputerów i póki co jej się to udaje poprzez stawianie na programy rozrywkowe nadawane na żywo, co też jest swoistym powrotem do samych początków medium telewizyjnego.

– Znamy wszyscy obiegowe hasło: „telewizja kłamie”, jeśli chodzi o Internet, raczej się tak nie mówi. Czy więc współczesny człowiek jednak bardziej wierzy informacjom znalezionym w sieci?

– Dla mnie Internet to po prostu kolejny środek przekazu… przekazujący bardzo często te same informacje, co prasa, radio i telewizja. Nie widzę jakichś specjalnych różnic w sposobie ich interpretacji czy odbioru.

– Podaje Pan przykład Buzzela, żołnierza, który opisuje swoje doświadczenia wojenne na blogu i porównuje Pan te wypowiedzi pod różnymi względami z Pamiętnikami Paska. Jak by Pan określił ich docelowego odbiorcę? Czy Buzzel myślał o swoim odbiorcy?

– Pasek spisał swe wspomnienia „dla potomnych” – że użyję tego górnolotnego wyrażenia, a Buzzel? Myślę, że początkowo przede wszystkim pisał dla siebie i dla grupki najbliższych mu osób, jak to często z blogową twórczością bywa – a czy gdy jego strona zaczęła cieszyć się popularnością, zaczął myśleć o swych innych, coraz liczniejszych odbiorcach? Bardzo możliwe. Wtedy mógł wejść w rolę „głosu sumienia”, kogoś, kto nie pisze już tylko i wyłącznie w imieniu własnym, ale w imieniu wszystkich stacjonujących w Iraku żołnierzy. Nieoczekiwanie stał się ich rzecznikiem…

– Jak Pan uważa, w jakim kierunku będą zmierzać media w przyszłości?

– Coraz bardziej rozwija nam się model „domowy”, zagarniający dla siebie coraz większe segmenty rynku, należącego dotąd do modelu „instytucjonalnego”. W pomysłowy sposób pokazał ów proces przemian, czy może bardziej zaakcentował tylko Woody Allen w filmie o znaczącym tytule „Koniec z Hollywood”. Otóż jeden z bohaterów tego filmu wraca z uroczystej gali ze złotą statuetką, która przedstawia kasetę wideo na cokole. To ona (stosunkowo nowe medium) nabrała teraz ważności, tradycyjne kino (i inne media) jest zdaniem Allena w odwrocie.

Przez Internet płacimy rachunki, zamawiamy produkty, niebawem być może zaczniemy wypożyczać filmy. Pytanie: co na to media dotychczasowe, tradycyjne? Te bynajmniej nie zamierzają składać broni. Dodawanie płyt DVD do gazet to już standard, natomiast na nowy pomysł wpadła ostatnio Agora. Płyty z muzyką sprzedają się „średnio”, sklepów muzycznych coraz mniej, ludzie wolą ściągać pirackie nagrania w formacie mp3 – krótko mówiąc: przemysł muzyczny pada. Tymczasem Agora wzięła się za wydawanie i dystrybucję płyt takich artystów jak m. in. Ewa Bem czy Shakin’ Dudi za pośrednictwem kiosków. I okazuje się, że można na tym zarobić, że pogłoski o śmierci przemysłu fonograficznego są mocno przesadzone. Trzeba tylko wiedzieć, w jaki sposób do potencjalnych odbiorców dotrzeć…

Póki co zapowiada nam się więc pasjonująca rywalizacja między mediami tradycyjnymi i elektronicznymi. A jaki będzie jej finał? Na to przyjdzie nam poczekać. Przestrzegałbym jednak przed zbyt radykalnymi sądami w tej dziedzinie. Skoro kino, radio i telewizję przetrwały opera, teatr, książka i prasa, to czemu nagle wszystko miałoby się wywrócić się do góry nogami w związku z pojawieniem się Internetu? Być może pozmieniają się tylko proporcje, nakłady i udziały w rynku – taka opcja też jest możliwa…

– Ostatnie pytanie dotyczy Księgarni Tolle et Lege. Jakie jest Pana zdanie na jej temat, co Pan o niej myśli?

– Podoba mi się, że dobierają Państwo sprzedawane w księgarni książki według jakiegoś klucza. Dzięki temu Księgarnia Tolle et Lege nie funkcjonuje na zasadzie „sprzedajemy wszystko: mydło i powidło”, a z doświadczenia wiem, że takie specjalistyczne sklepy klienci cenią sobie zazwyczaj bardziej, niż działających a la supermarket internetowych „dostawców hurtowych” wszystkiego.

– Serdecznie dziękuję za rozmowę.

Wywiad został przeprowadzony w styczniu 2008 roku.


Zobacz też


Dodaj komentarz

Kolorem czerwonym oznaczono pola obowiązkowe