„Adam Michnik swój kapitał zainwestował w rehabilitowanie komunizmu, w Jaruzelskiego, Kiszczaka, Kwaśniewskiego, Cimoszewicza, w zakłamywanie pojęć, w nazywanie draństwa odpowiedzialnością, a podłości szlachetnym kompromisem. Jeśli ktoś lokuje swój kapitał tak źle, to go po prostu traci. I bankrutuje”. Te słowa znajdują się u końca tej niezwykłej książki. I są jej kapitalnym podsumowaniem.
Publicystyka Rafała Ziemkiewicza od dłuższego czasu robi na mnie niezwykłe wrażenie. Nie wiem czy jest drugi publicysta, którego czytałoby mi się tak dobrze. Jako, że jestem w trakcie pisania pracy naukowej na temat jego stylu, powoli zaczynam się przekonywać, co sprawia, że czyta się go tak znakomicie: m.in. bardzo wyraziste wartościowanie, ogromne zaangażowanie autora w to, co pisze, jednoznaczne ukazywanie swoich poglądów, prosty język przesycony potocyzmami (wśród których znajdujemy liczne neologizmy oraz wulgaryzmy) i frazeologizmami. „Michnikowszczyzna” też taka jest. Gdy zacznie się ją czytać, to ma się koszmarny problem, by się od niej oderwać.
Zacząłem tak dość nietypowo, od stylu. Ale to także on sprawia, że po Ziemkiewicza sięga się zawsze tak chętnie. Drugą charakterystyczną cechą ziemkiewiczowskiej publicystyki jest jej niezwykła przenikliwość. Autor omawia zawsze poszczególne kwestie niezwykle głęboko i niezwykle logicznie, prowadząc swojego czytelnika od jednego argumentu do drugiego. „Michnikowszczyzna” też taka jest. Dzięki niej, jako człowiek młody, mogłem popatrzeć na zmieniającą się w czasie mojego życia rzeczywistość w zupełnie inny sposób niż dotąd.
Nie zamierzam tutaj opisywać, o czym jest ta książka. Bo ogólnie o czym jest, to widać już po tytule (zresztą, by nieco poszerzyć tę wiedzę i dowiedzieć się, czym jest owa „michnikowszczyzna”, wystarczy przeczytać opis książki w Tolle et lege – po cóż miałbym się powtarzać), a zawartych w niej myśli jest tak wiele, że żadne krótkie omówienie nie dotknęłoby nawet czwartej ich części. Jeśli ktoś zna inne dzieła autora, to i tak nie potrzebuje specjalnej zachęty do czytania tegoż, a jeśli ktoś nie zna… to rzeczy, które powypisywałem powyżej, powinny go skłonić do tego, by poznał Szkoda przeżyć życie i nie znać takich książek…
Chcę jeszcze tylko zwrócić uwagę na dwie rzeczy. Po pierwsze: warto sięgnąć po „Michnikowszczyznę” dla poznania – a może raczej dla odkłamania – historii ostatnich lat istnienia PRL-u i pierwszych lat istnienia III RP oraz tzw. przemiany ustrojowej. Dla interesujących się choć trochę tą najnowszą historią Polski – lektura absolutnie obowiązkowa.
Po drugie, ta pozycja pozwoliła mi odkryć niezwykłą rzecz. Zobaczyłem mianowicie, choćby na przykładzie osób z mojej rodziny, jak bardzo Michnikowi udało się przeszczepić Polakom swój system myślenia. Wiele osób, choć jest przeciwnikami „Gazety Wyborczej”, w wielu aspektach myśli dokładnie tak, jak kreował to przez lata Michnik. Jakże często sięgają oni po argumenty żywcem wzięte od samego Adama.
Są nieprzejednanymi przeciwnikami lustracji, mówiąc – jak Michnik – że w ten sposób krzywdzi się wcześniej pokrzywdzonych. Są pewni tego, że Jaruzelski wprowadzając stan wojenny uratował Polskę przed rosyjską agresją. Przyrównują liczbę ofiar stanu wojennego do ludzi, którzy zginęli w związku z zamachem majowym w 1926 roku, widząc między tymi wydarzeniami paralelę. Żyjemy w społeczeństwie, które naprawdę wierzy w takie bzdury i jest święcie przekonane, że ma rację. Dlatego warto sięgnąć po tę pozycję. Choćby jako po odtrutkę… Bo choć Michnik „zbankrutował”, to „michnikowszczyzna” nie została jeszcze wyleczona…
Paweł Pomianek