C. S. Lewisa, autora Opowieści z Narnii, nie trzeba nikomu przedstawiać. Jest on bowiem dobrze znany zarówno jako autor wyżej wspomnianego cyklu powieści, jak i pisarz wyjątkowo cenionych esejów.
To, czym Lewis epatuje w każdym ze swoich esejów, jest niezwykła logika wywodu. Są one tak niezwykle ścisłe (a przy tym wzbogacone częstokroć egzemplifikacją), że czasem wydaje się, że muchy by tam już nie wcisnął. Myślę, że nikt z nas nie chciałby zetrzeć się w pojedynku werbalno-naukowym z panem Clivem Druga istotna cecha esejów Lewisa, którą pragnę podkreślić, to ich absolutna poprawność teologiczna. W 99% również my – katolicy, możemy jego wywody teologiczne przyjmować bez zastrzeżeń.
Taki bardzo krótki rys ogólny uważam za wystarczający. Styl Lewisa wciąż jest ten sam, więc jeśli komuś mało, to odsyłam do recenzji Krzysia Pilcha i Bartka Buczackiego . Ja natomiast chciałbym więcej miejsca poświęcić trzem esejom, które zrobiły na mnie szczególne wrażenie. Ten sposób uważam bowiem za równie skuteczny, by zachęcić Cię – Drogi Tolleański Czytelniku – do przeczytania omawianej pozycji.
Pierwszy z esejów to Chrześcijańska apologetyka. Nie bez kozery użyłem tak kosmicznie dziwnego tytułu recenzji. Tak! Naprawdę uważam, że po przeczytaniu tej recenzji, kapłan, który wychodzi na ambonę nie sięgnąwszy po tę ogólnie dostępną pozycję, jest zwykłym ignorantem. Jeszcze nigdy nigdzie nie widziałem tak klarownego, logicznego wykładu, odpowiadającego na pytanie: „co” i „jak” mówić na kazaniach. To ja teraz może przytoczę kilka najważniejszych rzeczy, w ramach reklamy, a resztę to już – Drogi Księże – doczytasz sam. Przy założeniu oczywiście, że poważnie traktujesz swoje Kapłaństwo. Bo jako teolog świecki (czyli ten, kto postrzega kapłaństwo dużo głębiej niż większość katolików świeckich) – przyznam ze smutkiem – wielu takowych nie spotkałem.
Lewis mówi, że zadaniem apologety, duchownego jest obrona samego chrześcijaństwa, czyli „wiary głoszonej przez Apostołów, poświadczonej przez męczenników, zawartej w Apostolskim składzie wiary i wykładanej przez Ojców Kościoła”. Autor odróżnia ją wyraźnie od poglądów, które różni ludzie mogą mieć o Bogu czy ludziach. Zadaniem apologety jest zawsze obrona wiary w czystej postaci, nie zaś poglądów.
Jakże to aktualne w dzisiejszych czasach. Gdy słucham kazań w lubelskich i rzeszowskich kościołach, do których uczęszczam, to często robi mi się słabo To ktoś mówi o tym, że Maryja jest Pośredniczką wszelkich łask (czego Kościół nigdy oficjalnie nie wypowiedział), to znowu inny – z zupełnie innej beczki – że ściąganie butów w cudzym domu jest wyrazem kultu dywanów, a więc bałwochwalstwem (to akurat z lekcji religii, ale wszystko jedno; i tak było to w oficjalnej sytuacji związanej z misją kanoniczną).
W dalszej części Lewis porusza kwestie formalne głoszenia i tutaj mówi już wprost o kazaniach. Podkreśla przede wszystkim potrzebę uwspółcześnienia języka kazań, dostosowania go do odbiorcy. Podaje konkretne przykłady, jak hermetyczny niejednokrotnie jest nasz język. Proponuje też wiele zmian poszczególnych słów na inne. Zajrzyj, popatrz, ja natomiast przejdę do kolejnego eseju.
Mianowicie do Humanitarnej teorii kary. Ten esej mnie osobiście dał najwięcej. Oczywiście jestem od zawsze za karą śmierci i mógł mnie on w tym jedynie utwierdzić. Niemniej od ponad roku, jako najważniejszy swój argument traktowałem twierdzenie o wychowawczym wymiarze kary. Omawiany esej pokazał mi wyraźnie, jakże nieludzkie było moje podejście.
Kierowanie się bowiem tą zasadą byłoby zwyczajnym poświęcaniem życia jednostki dla dobra społeczeństwa, czego nasza etyka nie akceptuje. Podkreślanie jedynie tego aspektu prowadziłoby do tego, że w pewnym momencie niepotrzebne stałoby się udowodnienie winy. Chodziłoby tylko o to, by poprzez śmierć jednego nastraszyć innych. Lewis podkreśla natomiast, że w stosowaniu kary najważniejsza jest jej… sprawiedliwość. Wszystkie inne aspekty są ważne, ale muszą zejść na drugi plan. Autor ukazuje także, jak niebezpieczna jest tzw. humanitarna teoria kary, która nie traktuje już bandyty jako przestępcy, ale jako tego, kogo trzeba wyleczyć, jako pacjenta.
I wreszcie ostatnia, mała rzecz: Iksmas i Krismas. Na pewno nie jest to esej, ale par excellence opowiadanie. W sumie nie wiem dlaczego znalazło się ono w tym zbiorze, niemniej uważam, że to świetnie, iż się znalazło. Fantastyczne opowiadanko! Choć ma tylko 3,5 strony, natychmiast poczułem się w tamtym świecie. Został on bowiem tak sugestywnie wykreowanym, jak w Opowieściach z Narnii. To niezwykłe, jak to opowiadanie obnaża dzisiejszy styl przeżywania przez wielu Świąt Bożego Narodzenia, dobitnie ukazując, jak głęboko jest on pogański. Naprawdę gorąco zachęcam do lektury!
Paweł Pomianek