O sensie cierpienia z panią Teresą Gajdek, cierpiącą od wielu lat na stwardnienie rozsiane oraz księdzem Tomaszem Blicharzem rozmawia Paweł Pomianek.
Paweł Pomianek: Rozpocznijmy od w pewnym sensie podstawowego, choć jednocześnie dość kontrowersyjnego pytania. Często rozważamy w środowiskach kościelnych: czy cierpienie jest z natury dobre czy cierpienie jest złe?
Ks. Tomasz Blicharz: Wszystko, co jest dane od Pana Boga, nigdy nie może być złem. Oczywiście jeżeli ktoś powoduje cierpienie u drugiego człowieka, to jest to złem, ale nie samo cierpienie jest złe, tylko czyn człowieka. Mówisz, że w Kościele mówi się o cierpieniu jako złu… Nie do końca to rozumiem.
To znaczy w tym sensie, że jest to owoc grzechu pierworodnego. Gdyby nie było grzechu pierworodnego, nie byłoby cierpienia. Stąd niektórzy uważają, że z samej natury cierpienie jest czymś złym. Dopiero przemienione przez Chrystusa staje się czymś dobrym. Są różne akcenty w Kościele: niektórzy uważają cierpienie za największy dar, jaki można otrzymać od Chrystusa, inni traktują je w kontekście krzyża, który trzeba nieść, z którym się trzeba męczyć. Ma on wartość, ale nie jest on dobrem samym w sobie. To kwestia różnych ujęć.
Teresa Gajdek: Często myślę, że cierpienie jest po to, aby uświęcać. Uświęcać tego, który łączy swoje cierpienie z cierpieniem Jezusa, ale i uświęcać tych ludzi, którzy wspomagają i wspierają osoby cierpiące. Myślę, że to, że ja przez pięć lat prawie każdego dnia brałam moją mamusię na wózek inwalidzki i wiozłam ją na mszę świętą wieczorem, a byłam już nieraz bardzo zmęczona, wiele mi dało. Cierpienie przeżywane z głęboką wiarą i przeżywane z umiłowaniem Chrystusa nie może być dopustem Bożym, może być tylko łaską.
x. Tomasz: Warto zastanowić się jeszcze nad tym, kiedy pojawiło się cierpienie. Mówi się, że cierpienie jest konsekwencją grzechu pierworodnego. Owszem, ale przecież cierpienie nie jest karą za grzechy, tylko jest drogą szansy wychodzenia z pewnych rzeczy. Ja bym cierpienie widział jako szansę dla człowieka. Jeśli tak, to nie możemy mówić, że to byłoby zło.
Pani Tereso, jak rozpoczęła się Pani choroba?
p. Teresa: Jako szesnastolatka zachorowałam pierwszy raz na zapalenie stawów, kolejny raz jako dziewiętnastoletnia – już mężatka. I od tej pory właściwie takiego okresu kwitnącego zdrowia nie było. Przez wiele lat specjaliści w Rzeszowie utrzymywali, że jest to gościec postępujący. Ja miałam powykrzywiane stawy, to było ogromnie bolesne. Po wielu latach reumatolodzy postanowili wysłać mnie do neurologów, bo objawy choroby wskazywały, że jest to jeszcze coś innego, że jest to stwardnienie rozsiane. Przypuszczenia się potwierdziły. Dziś od czasu zdiagnozowania tej choroby mija już dwadzieścia siedem lat.
Od jakich objawów to stwardnienie rozsiane się zaczęło? Bo o ile wiem, choroba ta atakuje poszczególne części ośrodkowego układu nerwowego…
p. Teresa: Ono się zaczęło od potykania, miałam zaburzenia widzenia, drżenia, które się przez te lata nasilały, ale jeszcze nie jest tak źle.
Czyli nie zaczęło się od ataku na jeden ośrodek mózgu, tylko na kilka od razu?
p. Teresa: Nie, potykałam się i miałam zachwianie równowagi. A przy tym bóle, niesamowite bóle. Potem w ciągu tych wszystkich lat przekonałam się, że to schorzenie przebiega bardzo różnie u różnych osób. U jednych są bóle, u innych one zupełnie nie występują, są natomiast porażenia kończyn, co jest pewnie jeszcze gorsze.
O stwardnieniu rozsianym mówi się, że to jest choroba, w której występują fazy rzutu i remisji. Czy u Pani jest to również tak wyraziste?
p. Teresa: Tak, bardzo wyrazisty jest okres remisji i okres zaostrzenia. W okresach zaostrzenia zawsze leżałam przez trzy lub cztery tygodnie w szpitalu.
Chcę jeszcze zapytać o sam początek choroby. Bo często cierpienie czy choroba na samym początku rodzi bunt. Czy w Pani przypadku też tak było, czy od początku było przyjęcie tego za wolę Bożą?
p. Teresa: Ja myślę, że jest wielką łaską, że się nie buntuję. Im więcej cierpię, tym więcej idę pod Krzyż.
Jak później przebiegała choroba?
p. Teresa: Gdy dowiedziałam się o tej chorobie, to stwierdziłam, że coś trzeba sensownego robić i podjęłam studia. Pięć lat godziłam pracę, wychowanie dzieci i studia. Z perspektywy czasu widzę, że to był strzał w dziesiątkę. Przez cały czas miałam motywację do mobilizacji, stale musiałam pokonywać siebie. Dodatkowo przez cztery lata byłam starostą roku, miałam więc dojścia do wykładowców do profesorów – udało mi się dzięki temu pomóc wielu osobom. Motywowało mnie to również do tego, by być lepszą studentką. Ale po każdej sesji musiałam iść do szpitala. Wtedy doszło też rozpoznanie choroby tarczycy. Dwadzieścia dwa lata temu – wtedy byłam już po studiach – było już na tyle źle, że miałam trudności z chodzeniem, z mową. Zawiadomiono mnie wówczas, że organizuje się stowarzyszenie chorych na stwardnienie rozsiane. Wstąpiłam tam, szybko zostałam wiceprezesem, a od czternastu lat jestem prezesem Rzeszowskiego Klubu Chorych na Stwardnienie Rozsiane.
Na czym polega działalność Klubu?
p. Teresa: Na spotkaniach, które mają na celu głównie wymianę doświadczeń, wspieraniu się, ale również na spotkaniach z lekarzami: neurologami, rehabilitantami, prezentacji sprzętu inwalidzkiego. Dla osób, które już nie mogą przybywać na spotkania, zatrudniamy rehabilitantów, którzy usprawniają te osoby w domach. Wielokrotnie wyjeżdżaliśmy też na pielgrzymki. Między innymi w 2000 r. dwadzieścia pięć osób wydelegowanych z Centrum dla osób niepełnosprawnych im. św. Jadwigi Królowej wyjechało w Narodowej Pielgrzymce do Rzymu na spotkanie z Ojcem Świętym. W 2002 r. byliśmy również w Lourdes. Natomiast w Polsce byliśmy kilkakrotnie na Jasnej Górze, byliśmy w Ludźmierzu, na Krzeptówkach w Zakopanem, w Świętej Lipce, w Licheniu, w Kałkowie… Dodatkowo z mojej inicjatywy odbędzie się w tym roku już X Olimpiada Podkarpacka Osób Niepełnosprawnych. Rokrocznie bierze w niej udział ponad siedemset osób niepełnosprawnych.
Chciałbym, byśmy porozmawiali teraz o różnych wymiarach przeżywania cierpienia. W swoim niedawnym kazaniu pasyjnym, poświęconym właśnie odpowiedzi na pytanie o sens cierpienia, ksiądz Tomek mówił, że jednym z owoców cierpienia może być zjednoczenie w rodzinach. Czy doświadczyła tego Pani w swojej rodzinie? Czy cierpienie konsolidowało rodzinę wokół chorego?
p. Teresa: Ogromnie! Moja mamusia jest świadkiem. Mam córkę, która jest muzykiem, pracuje w Krakowie. Ona rozumie moje trudności, mając swoje trudności: praca, dzieci studiują. Ale ona regularnie przyjeżdża co dwa tygodnie, żeby mnie odciążyć, żeby zaopiekować się swoją chorą babcią. Mam syna, blisko pięćdziesięcioletniego i on, choćby na chwilę, ale bardzo często przychodzi. Rodzina jest bardzo skonsolidowana wokół osoby cierpiącej.
Ksiądz też mówił o tym, że gdy umierała księdza babcia, to bardzo zjednoczyło rodzinę.
x. Tomasz: Tak. To były czasy, kiedy ja byłem w seminarium i całej sceny nie przeżywałem, ale tak jak mówiłem w kazaniu, moja babcia otrzymała dar czterotygodniowej agonii. Wiadomo, że ona wtedy cierpiała, ale rodzina przez ten czas była inna. Padały wszelkie, nawet najdrobniejsze spory, bo jeżeli rodzina zjeżdżała się do osoby cierpiącej, no to przy niej się jednoczyła. Mało tego, ja nie pamiętam, żeby kiedykolwiek cała rodzina – wszyscy: kuzyni, kuzynki, wnuki, wnuczki – zjechała się w domu u babci. Nawet na pięćdziesięciolecie małżeństwa kogoś tam brakowało. Ale w momencie tego cierpienia byli wszyscy. I to też jest dowód na to, że cierpienie jednoczy. Ja bym jeszcze powiedział o tym, że jednoczy nie tylko tych, którzy patrzą na osobę cierpiącą, ale i łączy tego cierpiącego z tymi ludźmi. Ja myślę, że tu można Panią o to zapytać – ja osobiście cierpienia takiego nie przeżywałem jeszcze. Myślę, że człowiek cierpiący ma potrzebę bliskości drugiej osoby i myślę, że jest mu bardzo potrzebna ta jedność – żeby ktoś przy nim był. Pani może to potwierdzić jako osoba cierpiąca?
p. Teresa: Tak się składa, że moje cierpienie bardzo często musi schodzić na drugi plan. Moja mama owdowiała mając dwadzieścia osiem lat. Brat zmarł mi ni z tego ni z owego w ciągu dziesięciu minut na zawał serca. Mama od ponad pięciu lat jest na wózku i praktycznie zajmuję się mamusią w dużej mierze sama.
Jan Paweł II w Olsztynie w 1991 roku mówił tak: „W chorobie czy jakimkolwiek cierpieniu trzeba zawierzyć Bożej Miłości, jak dziecko, które zawierza wszystko, co ma najdroższego tym, którzy je miłują”.
x. Tomasz: Cierpienie przede wszystkim stawia nas w takiej ciekawej sytuacji – w sytuacji bezradności. Bo kiedy wszystko funkcjonuje w człowieku normalnie, jest zdrowy, wtedy wydaje mu się, że jest w stanie sobie ze wszystkim poradzić. Ale kiedy przychodzi niedomaganie, przychodzi pewna bezradność. A im więcej bezradności, tym więcej człowiek patrzy na Boga, który może nam pomóc. Gdy patrzę na Pani chorobę, przypomina mi się ewangeliczny dialog Jezusa z uczniami przed wskrzeszeniem Łazarza. Apostołowie mówią do Jezusa: Idźmy do tego Łazarza, bo on cierpi. I mówią dokładnie: Oto choruje ten którego kochasz, dlaczego się ociągasz? A Jezus odpowiada im, że ta choroba nie zmierza do śmierci, ale zmierza do chwały Bożej. Mnie ta scena pokazuje pewien wyznacznik, jak do cierpienia podchodzić. Patrząc na Panią, na Pani chorobę, czyli stwardnienie rozsiane, można powiedzieć, że Pani choroba zmierza do śmierci – tak czy inaczej. Ale można pójść drugą drogą i pójść za tym zdaniem Jezusa, że choroba ta zmierza do chwały Bożej. A wracając do cytatu z Jana Pawła II: „trzeba zawierzyć Bożej miłości”. No bo komu zawierzyć nasze cierpienie? Komu zawierzymy w tej bezradności? Naszym znajomym? Owszem, możemy na nich wtedy liczyć, ale nie im zawierzyć. Pozostaje tylko Bóg, który jest Miłością. Jedyną odpowiedzią na cierpienie jest Miłość. Człowiek nie może stając przy cierpieniu reagować inaczej. Może reagować tylko miłością. Czasami ludzie reagują źle i wtedy rodzą się tragedie. Ale stając przy człowieku cierpiącym powinna się rodzić tylko jedna relacja – relacja miłości. A od kogo mamy się uczyć tej miłości, jeśli nie od samej Miłości?
Jeszcze jeden cytat – jeden z kluczowych w Piśmie Świętym na temat cierpienia: „Teraz raduję się w cierpieniach za was i ze swej strony dopełniam niedostatki udręk Chrystusa w moim ciele dla dobra Jego Ciała, którym jest Kościół” (Kol 1,24). I tutaj kluczowe dwa aspekty: po pierwsze walor zbawczy cierpienia i druga rzecz, radość w cierpieniu. Ten motyw radości w cierpieniu pojawia się także choćby w 1 P 4,13, gdzie święty Piotr mówi, że z cierpienia już teraz trzeba się cieszyć, dlatego że owocem cierpienia i owocem tej radości jest później życie wieczne. Jak Pani w swoim życiu podchodzi do tych aspektów? Czy traktuje Pani to cierpienie jako zjednoczenie z Chrystusem, jako również pewną pomoc dla Kościoła?
p. Teresa: Należę do Różańca od wielu lat, a tam modlimy się za Kościół, a z modlitwą ofiarujemy i cierpienie. Ale gdy chodzi o tę radość, to jakoś nie umiem jej wykrzesać, pomimo mojej bardzo głębokiej wiary i bardzo głębokiego zawierzenia Bogu. Nie umiem odczuwać radości, że to cierpienie dotyka od wielu lat moją mamę, że mój brat tak nagle odszedł, bo wtedy była to dla nas tragedia – ta tak nagła śmierć. Gdy myślę też o swoim cierpieniu, o tym, na jak wiele rzeczy, które kiedyś umiałam, teraz już choroba nie pozwala, też trudno mi się jest z tego radować. Ale to, co czujemy, to tylko może ocenić sam Pan Jezus. Może to, że w taki sposób wszystko przyjmuję, nie buntuję się – może w taki sposób ta moja radość ma wyglądać, nie wiem.
x. Tomasz: Ja bym zatrzymał się w tym miejscu na motywie uświęcającym. Nie jest tajemnicą, że gdy osoba cierpi, domownicy zaczynają częściej chodzić do kościoła – i to jest już walor uświęcający. Nie jest tajemnicą, że zaczynamy się też więcej modlić. A mówiąc już ściśle o tym walorze zbawczym: my nigdy nie wiemy, ile w Kościele wymodlili nam ludzie cierpiący. Nigdy nie wiemy, dlaczego czasem jest tyle dobra. Ludzie cierpiący jest to naprawdę wielka siła Kościoła. Gdy głoszę rekolekcje, nie ma dla mnie lepszej drogi, niż poprosić wtedy cierpiących o modlitwę. Wtedy się naprawdę czuje, że oni wymieniają to cierpienie na zbawienie. Oczywiście człowiek cierpiący też walczy o swoje zbawienie. Ale zobaczcie, jakie wielkie znaczenie ma cierpienie: Wiadomo, że każdy jest powołany do dobrego życia i to dobre życie zapewnia nam zbawienie. Ale tylko nam. A osoba cierpiąca ma wyjątkową szansę, bo nie tylko sobie wyprasza zbawienie, ale jeszcze swoim cierpieniem wyprasza zbawienie innym ludziom.
p. Teresa: Wielką wagę do cierpienia przykładał sługa Boży Jan Paweł II, kiedy w Krakowie powiedział do cierpiących: „Moja siła jest z Was”.
Tak, zresztą przez cały pontyfikat wielokrotnie się to przewija, choćby w przemówieniach z okazji Światowych Dni Chorego.
p. Teresa: Samo ustanowienie Światowego Dnia Chorego ma swoją wymowę.
Chciałbym jeszcze zapytać o miejsce Maryi, Matki Bolesnej w Pani życiu i w refleksji o cierpieniu.
p. Teresa: W 1994 r. będąc na pielgrzymce w Niepokalanowie wstąpiłam do Rycerstwa Niepokalanej. Niedługo później naprawdę zawierzyłam Niepokalanej. W naszej broszurce napisałam, że leżę w szpitalu, jestem ze stwardnieniem rozsianym, chcę zbudować dach nad głową niepełnosprawnym z Rzeszowa i okolic, ale nie podołam sama. Dlatego – jako Rycerka Niepokalanej – zawierzam sprawę Maryi, a społeczeństwo proszę, żeby mnie w tym wsparło. Na konto zaczęły napływać pieniądze i dom szybko udało się uruchomić. Jako wotum wdzięczności zbudowaliśmy piękną kapliczkę.
W pobożności maryjnej, zwłaszcza po soborze, mówi się często też o naśladowaniu Maryi – tak jak Ona współcierpiała, tak my chcemy uczyć się współcierpieć na Jej wzór. A wiadomo, że Jej postawa – nie tylko pod Krzyżem, ale i przez całe życie – jest wzorem przeżywania cierpienia. Czy Pani też stara się przeżywać swoje cierpienia jakby na wzór Matki Bożej?
p. Teresa: Ja bym się bała powiedzieć, że próbuję przeżywać jak Matka Boża. Bo wiem, że to niedościgniony Wzór. Wiem, że niewspółmierna jest wartość tamtego cierpienia i mojego cierpienia.
x. Tomasz: Maryja przede wszystkim jest wzorem cierpienia. Ale Droga Krzyżowa przedstawia nam też Maryję jako wzór towarzyszenia osobie cierpiącej. Ja myślę, że tutaj trzeba szukać w Maryi wzoru dla nas młodych. Maryja przede wszystkim uczy nas towarzyszyć osobie cierpiącej. Cudowna czwarta stacja uczy nas, że z osobą cierpiącą trzeba się spotykać i dalej uczy nas Maryja, że z tą osobą trzeba być do końca. Dla mnie osobiście najważniejszy w odniesieniu do cierpienia jest właśnie ten obraz Maryi towarzyszącej.
Chciałbym, byśmy na koniec, bardzo krótko, syntetycznie podsumowali: jaki jest sens cierpienia?
x. Tomasz: Jeżeli się pyta o sens cierpienia, to warto zadać pytanie odwrotne: pytanie o sens miłości. Dlaczego? Bo tam gdzie jest osoba cierpiąca, tam też powinna być miłość. Tak jak na świecie powinna być miłość, tak też powinno być cierpienie, żeby tę miłość okazywać, bo cierpienie naprawdę przemawia. Zobaczmy, ile Jan Paweł II przemówił do nas przez dwadzieścia pięć lat swojego pontyfikatu, a ile przemówił do nas przez dwa lata swojej niemocy. Cierpienie jest potrzebne, bo przy cierpieniu człowiek się zatrzymuje, a jeżeli człowiek się zatrzymuje, to jest szansa na to, że człowiek pójdzie w kierunku miłości.
p. Teresa: Myślę, że moje wieloletnie cierpienie pobudziło mnie do miłości autentycznej. Bo ja w tej chwili po jedenastu latach prowadzenia Warsztatów Terapii Zajęciowej mogę o tych uczestnikach z zespołem Downa, z niepełnosprawnością intelektualną z największą miłością mówić „moje dzieci”. To samo o przyjaciołach z mojego Klubu, ja czuję do nich coraz większą – nie sentymentalną, ale autentyczną miłość, poprzez którą chcę zrobić coś dobrego dla tego człowieka. A co do sensu cierpienia, nasunęło mi się jeszcze z Ewangelii: kto zgrzeszył, że się urodził niewidomym – on czy jego rodzice? Jezus odpowiedział: Ani on nie zgrzeszył, ani jego rodzice, ale żeby ukazała się większa chwała Boża. Myślę, że Pan Bóg wie co robi i tą chwałę Bożą należy ukazywać przez poddanie się woli Bożej, przez pokorne znoszenie cierpienia.
Teresa Gajdek
Od dwudziestu siedmiu lat cierpi na stwardnienie rozsiane. Od czternastu lat jest prezesem Rzeszowskiego Klubu Chorych na Stwardnienie Rozsiane. Jest również Pełnomocnikiem Caritas ds. Osób Niepełnosprawnych. 11 lutego 2008 r. otrzymała od rzeszowskiego Caritas statuetkę Miłosierny Samarytanin za prowadzenie Centrum dla Osób Niepełnosprawnych w Rzeszowie oraz Warsztatów Terapii Zajęciowej.
Ks. Tomasz Blicharz
Otrzymał święcenia kapłańskie 26 maja 2007 r. w Rzeszowie. Od dwóch lat redaguje „Kącik Biblijny” w „Niedzieli Rzeszowskiej”. Jest wikariuszem w parafii św. Rocha w Rzeszowie.
Wywiad został przeprowadzony w lutym 2008 roku.